| 
                  
                  
                   Przez setki lat jedyną
                  oficjalną interpretacją Ewangelii skierowaną do wiernych były
                  kazania głoszone w kościołach. Do połowy XIXw. zdecydowana
                  większość wiernych nie miała dostępu do Ewangelii w
                  formie pisanej czy drukowanej. Mogli jedynie słuchać
                  coniedzielnego czytania z ambony, a później, podczas
                  kazania przyjmować rozważania kaznodziei na temat
                  przeczytanego fragmentu. A rozważania te, podobnie jak
                  Ewangelia, z przyczyn oczywistych skupiają się jedynie na
                  Osobie Chrystusa. Wszelkie inne postacie występujące w Nowym
                  Testamencie, choć często wymienione z imienia, są jedynie tłem
                  i uzasadnieniem dla wydarzeń związanych z postacią Mistrza
                  z Nazaretu. Bez większego błędu można także przyjąć, że
                  ten model poznawania Pisma Świętego praktykuje zdecydowana
                  większość współczesnych katolików.   
                  Jednak każdy, kto
                  samodzielnie wgłębi się w Ewangelie, musi sobie w pewnym
                  momencie postawić pytania o to, czego w Ewangeliach, a
                  przynajmniej w ich obecnych tłumaczeniach nie ma. Ot, choćby
                  dzieciństwo. Czy ktoś z Was, czytając Nowy Testament nie
                  pomyślał, że chciałby poczytać o Jezusie-dziecku?
                  Naturalnym byłoby, gdyby młody Jezus miał kolegów. Aż
                  dziw, że żaden z ewangelistów nie zostawił nam choćby
                  krótkiego wspomnienia o wczesnym okresie życia Jezusa. Ale
                  jak widać, Jezus-dziecko dla przesłania Ewangelii nie ma żadnego
                  znaczenia...
                  
                  
                  Albo osoba Józefa. Przecież tak naprawdę, oprócz
                  informacji, że Józef był cieślą i opiekował się Marią,
                  nic na temat Jego osoby z tekstu Ewangelii się nie dowiemy.
                  Co prawda ewangeliści przytaczają Jego genealogię, lecz jej
                  prawdziwość budzi duże wątpliwości. Nie wiemy kiedy się
                  urodził. Możemy się jedynie domyślać, że zmarł, gdy
                  Jezus miał 12 lat, gdyż wtedy po raz ostatni pojawia się w
                  ewangelicznym opisie pielgrzymki do Jerozolimy. Ale czy tak było
                  naprawdę? Śmierć kogoś tak bliskiego musiała być dla
                  Jezusa-chłopca dużym przeżyciem - a tu nic. Tak samo nic o
                  Łazarzu, młodzieńcu z Naim ani córce Jaira. A przecież to
                  osoby, które, musiały zostać "zabite" w niebie
                  aby powrócić do ziemskiego piekła... Jak wygląda życie
                  kogoś, kto naprawdę umarł i powrócił do żywych. Nie jakaś
                  śpiączka czy śmierć kliniczna. „Panie.Już
                  cuchnie...” A co przeżywał Judasz przez ostanie godziny życia? I jak
                  potoczyło się życie Bar-Abbasa (co znaczy Syn Ojca), który
                  do IIIw. w wielu rękopisach występuje pod imieniem
                  "Jesus-Barabbas"?
                  
                   
                  Oczywiście ani mi w głowie wytykać ewangelistom, że pominęli
                  w swoich opisach te postacie. Ich zadaniem było przedstawić
                  życie i działalność Jezusa. Jestem jednak przekonany, że
                  pytania, które postawiłem powyżej musieli sobie stawiać
                  ci, którzy w przeciągu tych 2000 lat mieli dostęp do tekstów.
                  A musieli je stawiać, gdyż właśnie to jest istotą
                  czytania: wnikanie w treści, opisy i informacje przekazane
                  poprzez ten wspaniały wynalazek, jakim jest pismo. Czytam.
                  Rozumiem. Nie rozumiem - wracam i czytam ponownie. Na dzisiaj
                  dosyć. Odkładam. Jeszcze przez chwilę trawię słowa. Jeżeli
                  coś mnie nie wciąga - odkładam. Może kiedyś wrócę...
                  
                   
                  Ewangelia. Jest dzisiaj chyba w każdym domu. Czytają ją
                  wierzący, niewierzący, ciekawscy, dociekliwi, badacze,
                  duchowni, naukowcy, pisarze, poeci, artyści, reżyserzy.
                  Jednak jeszcze do niedawna publiczne przedstawianie własnych
                  przemyśleń wynikających z lektury Pisma Świętego było
                  niemożliwe. Wielu wybitnych myślicieli, filozofów czy
                  mistyków musiało w najlepszym wypadku przyjąć potępienie
                  swoich przemyśleń i wymazać je ze swoich dzieł. Można
                  przyjąć, że dopiero ostatnie kilkadziesiąt lat umożliwiło
                  swobodę wypowiedzi. Trudno więc dziwić się, że w ostatnich
                  latach powstały książki, filmy i spektakle teatralne szukające
                  odpowiedzi na pytania o wydarzenia, osoby, a nawet przedmioty
                  z Ewangelii. Od rozrywkowych, nie mających wiele wspólnego z
                  rzeczywistością jak np. "Indiana Jones i ostatnia
                  krucjata", poprzez pseudo-naukowe, albo przynajmniej
                  takie sprawiające wrażenie jak "Kod Leonarda
                  DaVinci", napisanej przez Browna na podstawie "The
                  Holy Blood and the Holy Grail" M Baigenta, R.Leigha i
                  H.Lincolna. Było też (1951r.) budzące wiele kontrowersji
                  "Ostatnie kuszenie Chrystusa" Nikosa Kazantzakisa
                  oraz film na podstawie tej książki ze wspaniałą muzyką
                  Petera Gabriela. W tym samym czasie co powieść Kazantzakisa powstała nagrodzona
                  literackim Oskarem książka Lagerkvista "Barabasz".
                  I w końcu absolutnie poważne rozważania o
                  Barabaszu papieża Benedykta XVI w Jego pierwszej książce
                  "Jezus z Nazaretu". 
                  I właśnie nad postacią Barabasza pochylił się Andrzej
                  Dziuk, reżyser spektaklu „Barabasz”. Z rozmowy,
                  którą odbyliśmy po spektaklu wynika, że pan Andrzej także
                  nie mógł się pogodzić z pozostawieniem historii
                  Barabasza na krótkim opisie o jego uwolnieniu. Jako reżyser
                  sięgnął po wspomnianą książka Lagerkvista
                  "Barabasz" i na jej podstawie stworzył spektakl, w
                  którym zawarł swoje własne przemyślenia nad skazaną osobą,
                  która nagle zostaje uwolniona, a po wyjściu na wolność
                  dowiaduje się, że była kartą przetargową w rękach
                  arcykapłanów lub rzymskiego prefekta Judei – Piłata
                  (według Ewangelii św. Mateusza to Piłat postawił go przed ludem Jerozolimy, który miał dokonać
                  wyboru między nim a Chrystusem. Pozostali ewangeliści
                  wskazują, że to lud na skutek podburzania przez arcykapłanów
                  żądał wydania Barabasza). I tak oto Barabasz, nie mając
                  żadnego wpływu na dziejące się wokół niego wydarzenia
                  znalazł się w jednym z najważniejszych pisemnych przekazów
                  ludzkości. I to w najtragiczniejszej dla siebie
                  interpretacji: on został uwolniony, a Syn Boży został ukrzyżowany
                  zamiast niego. Jak można żyć ze świadomością, że los
                  okazał się tak okrutny? Że tak zadrwił z bojownika ruchu
                  oporu? Kto wie, może nawet z niedoszłego bohatera
                  narodowego? (Barabasz określany jest jako  „znaczny więzień”,
                  "uwięziony za udział w rozruchach",  „zbrodniarz” co w tłumaczeniu oznacza, że mógł
                  być nawet z przywódcą powstania – a nie pospolitym
                  przestępcą, jak zwykło się pojmować określenie
                  „zbrodniarz”). Ani Barabasz ani lud Jerozolimy
                  nie rozumieli, że tak naprwdę chodziło o nie o wybór między
                  Jezusem Chrystusem a Jezusem Barabaszem, lecz o wybór między
                  
                  drogą miłości a  drogą walki. Barabasz nie zrozumiał
                  tego do końca swojego życia i trudno się dziwić - w końcu
                  był jednym z bojowników biorących udział w zamieszkach.
                  Niestety, nie zrozumieli tego także
                  ludzie i to nie tylko w Jerozolimie. Droga walki została
                  wybrana na kolejne tysiąclecia przez wszystkie społeczności
                  na niemal wszystkich płaszczyznach życia.
                  Od domowych swarów i sąsiedzkie "walki o miedzę" poprzez utarczki pod budką z piwem, walki
                  plemienne w Afryce, tragedię Kosowa, walki religijne na
                  Bliskim Wschodzie, aż po I i II Wojnę Światową. I tą
                  drogą ludzie kroczą dzisiaj nadal. W wyniku tego wyboru
                  sprzed dwóch tysięcy lat, Ziemia zwana Świętą nie zaznała
                  ani chwili spokoju, a potomkowie ludu Jerozolimy do dzisiaj nie
                  są w stanie dostrzec DROGI MIŁOŚCI.  
                  O samym spektaklu nie odważę się napisać ani słowa. To
                  jeden z tych obrazów, które nie podlegają dyskusji. Tu
                  temat jest tak wielki, że forma nie mogła przerosnąć treści. I właśnie
                  dla tego została sprowadzona do niezbędnego minimum. Do tej
                  formy idealnie dopasowała się muzyka tworzona na żywo na
                  prostych, można powiedzieć rytualnych
                  „przedmiotach” muzycznych: bębny, grzechotki, róg,
                  flet i głosy. Jedynym „poważnym” instrumentem
                  jest wprowadzająca w nastrój lira korbowa. 
                  A zatem, Synowie Ojców,
                  lub ogólniej „Dzieci Swych Ojców”, jeżeli
                  traficie na plakat „Barabasz” Teatru Witkacego nie
                  zastanawiajcie się. Idźcie na spotkanie z samym sobą. Bo
                  przecież każdy z Was, choćby nie wiem jak był
                  przekonany, że kieruje własnym losem, w rzeczywistości jest
                  listkiem na wietrze Opatrzności.   
                  
                  Piotr Kolecki 
                   
                    
                  
                  Andrzej Bienias (Apostoł) i Krzysztof Najbor (Barabasz). Foto
                  Maciej Bielawski 
                  
                  
                      
                        Barabasz w Teatrze im. St. I. Witkacego 
                          
                        
                  
                      Teatr  im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Zakopanem był celem kolejnego wyjazdu zorganizowanego  przez Stowarzyszenie Kulturowy Gościniec. 
 Temat: sztuka  Pära  Lagerkvista  „Barabasz”.  
                  Mimo mroźnego, sobotniego wieczoru 6 marca 2010 roku, ludzie zrzeszeni w Stowaszyszeniu i zafascynowani  samym teatrem a także sztuką zgłosili się punktualnie aby wyruszyć do Zakopanego. Nadmienię, iż obecna scena Teatru  Witkiewicza gościnnie znajduje się Zespole Szkół im. Heleny Modrzejewskiej  przy ulicy Kasprusie. Na miejscu osobiście witał Nas sam Dyrektor  Andrzej  Dziuk. 
          Barabasz, aramejskie imię oznaczające  syna ojca. To powieść, za którą autor  w 1951 otrzymał Nagrodę Nobla. W 1953 powstał ostatni tekst teatralny Lagerkvista "Barabasz", który oparł na materiale swojej powieści. 
                  To historia biblijnego Barabasza, uwolnionego z więzienia w chwili, kiedy ukrzyżowano Jezusa Chrystusa. Niezwykłość wydarzenia, któremu Barabasz zawdzięcza życie, zaczyna go fascynować, ale - choć bardzo tego pragnie - nie potrafi uwierzyć i pojąć istoty chrześcijaństwa, czyli głoszonego przez Chrystusa i jego uczniów posłannictwa miłości. To zatem przypowieść o losie człowieka żyjącego w czasach wiary zakwestionowanej, a spragnionego wiary i religii oraz tego, co one ofiarują: całościowego wyjaśnienia i nadania sensu światu. Jest to postać kontrowersyjna, która momentami przychyla się do nawrócenia a mimo to do końca nie jest wiadomym czy się nawraca. Zbrodniarz, złoczyńca a przecież to człowiek oczekujący miłości i zrozumienia jak każdy inny. 
                  Byliśmy uczestnikami misterium, gdzie aktorzy w metaforycznej scenerii wprowadzili widzów  w stan niepojętego skupienia, rozważania i medytacji. 
                  Reżyser Andrzej Dziuk wraz z obsadą aktorską stworzył postać Barabasza,  która  indywidualnie może odnosić się do każdego pojedynczego chrześcijanina mającego wątpliwości względem wiary. Spektakl otrzymał Nagrodę Grand Prix za najlepsze przedstawienie IV Ogólnopolskiego Konkursu na Teatralną Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Europejskiej 2009. Paweł Steczkowski otrzymał nagrodę za muzykę do tego przedstawienia, a Andrzej Bienias uhonorowany został wyróżnieniem za rolę w tym spektaklu.  
                  Po spektaklu spotkaliśmy się  z aktorami i mieliśmy okazję jeszcze raz wspólnie przeanalizować kolejne etapy życia głównego bohatera i poznać niektóre tajniki pracy na scenie. Wróciliśmy do Rabki w późnych  godzinach nocnych. 
                   
                  Obsada: 
                  Krzysztof Najbor - Barabasz (Uwolniony) 
                  Dorota Ficoń -  Kobieta zwana Zajęczą Wargą 
                  Adrianna Jerzmanowska - Kobieta zwana Magdaleną 
                  Jaga Siemaszko - Eremita, także: Kobieta 2, Okaleczony 
                  Andrzej Bienias – Apostoł, wskrzeszony  
                  Krzysztof Łakomik – Prokurator                                                                                           Bartłomiej Chowaniec – Sahak  
                                                                                                   reżyseria
                  - Andrzej Dziuk 
                  muzyka - Paweł Steczkowski 
                  scenografia - Rafał Zawistowski 
                  choreografia - Anita Podkowa-Brańka  
                                                                                                                                           Janina Filipek 
                   
                  
                    
                  Scena ze spektaklu. Foto Maciej Bielawski 
                   
                  
                  
                      Według Andrzeja
                      Dziuka...
                  
                   
                  Ludzie od wieków patrzyli w niebo, szukając swojego miejsca we wszechświecie i tak się stało, że człowiek nazwał się częścią wszechświata i zadarł nos tak wysoko, że stracił z oczu innych ludzi i horyzont i cel. Został tylko on i gwiazdy. 
                  
                  Każdy człowiek przechodzi przez różne etapy życia. Jest etap radości, jest też etap rozpaczy. Od każdego z nas zależy jak to zostanie wykorzystane. Jeżeli rozpacz będzie całkowita, jeżeli zdamy sobie sprawę, że nic tak naprawdę nie znaczy ilość zer na koncie, samochód, czy dom, będziemy w stanie sięgnąć po ukrytą w nas dobroć, nasz czas i nasze umiejętności i wszystko to ofiarować drugiemu człowiekowi. Bez interesownie.  
                  Całkowicie za darmo. Z potrzeby serca.  
                   
                  
                  Jeśli ktoś nie wierzy w duchy jak może mówić o duchowości.  
                   
                  notowała Agata Stasik
                   
                  Sobota 6 marca - metafizyczna dziura w teatrze Witkacego ukazała inny aspekt zwykłego życia. 
                    
                  Dzień 6 marca 2010
                  r. na długo pozostanie w mej pamięci, a to dzięki możliwości
                  obcowania z kulturą naprawdę bardzo wysokich lotów.  
                  „Barabasz” w reżyserii Pana Andrzeja Dziuka - broń
                  Boże nie Pana Dyrektora (sic!) to sztuka, o której można by
                  wiele napisać. Mistrzowska gra aktorów, dopracowana do
                  perfekcji muzyka i scenografia…. Ale jak zwykle najważniejsze
                  było to, co jest niewidoczne dla oczu. Emocje i uczucia,
                  jakie każdemu z widzów grały w duszy po obejrzeniu
                  spektaklu. Nurtujące w głębi pytanie, czy ten zabłąkany i
                  szukający akceptacji człowiek, to przypadkiem nie ja. I to
                  dziwne uczucie niepokoju, czy być może nie patrzę w niewłaściwą
                  stronę, nie jestem odwrócony od znaków, które otrzymuję
                  od losu, od Boga. 
                  Osobiście najbardziej podobała mi się swoboda
                  interpretacji, symbole i niedomówienia. Każdy mógł odebrać
                  i zinterpretować je na swój własny sposób. Mnie
                  zaintrygowały najbardziej maski prokuratora… Uważam, iż
                  nie możemy mówić o jednym spektaklu – moim zdaniem było
                  ich tyle – ilu widzów i aktorów łącznie. 
                  A na koniec jeszcze piękna interpretacja ze strony reżysera.
                  Bardzo trudno współcześnie jest pamiętać, iż jesteśmy
                  „istotami pionowymi” i powinniśmy przede
                  wszystkim sięgać w głąb siebie i poznawać własną
                  duchowość. Piękna lekcja zważywszy na okres postu. 
                  Długo będzie mi jeszcze w głowie szumiał mistyczny dźwięk
                  grzechotek (wprowadzając stan zamierzonego zamieszania)
                  – chociaż byli wśród nas tacy, którzy mieli szczęście
                  zostać ogłuszonymi przez bębny. 
                  A tak naprawdę
                  – to chciałam napisać, że wyjazd zorganizowany przez
                  Stowarzyszenie Kulturowy Gościniec uważam za bardzo udany,
                  ale wyszło jak zwykle od „górnego C”. J 
                  Ewa Miśkowiec. 
                   
                |