Życie po Naprawie
– nowa publikacja!

 

Pod patronatem
Stowarzyszenia Kulturowy Gościniec

powstała kolejna publikacja, tym razem jest to
„Życie po Naprawie”
autorstwa Władysława Ocieczka.

 

Autor, pochodzący z Naprawy, opisał w niej codzienne życie mieszkańców tej wioski z lat 30. XX wieku. Z jej kart można się dowiedzieć zarówno o kulturze materialnej wsi (drewnianych budynkach, urządzeniach gospodarczych dzisiaj już nieużywanych, zapomnianych sposobach gospodarowania), jak i o niematerialnych aspektach życia (medycynie ludowej i czarach). Zawarto w niej również ciekawą legendę o nieistniejącej już karczmie, stojącej niegdyś przy głównej drodze we wsi.

Kolejne rozdziały zawierają opis niepewnej codzienności podczas II wojny światowej i sposoby w jaki radzono sobie z narzuconym reżimem niemieckim. Władysław Ocieczek opisuje trudne dzieciństwo ludzi urodzonych w latach 30. i ich szybkie dorastanie wymuszone przez wojnę.

Dalsza część książki, to napisana z humorem, historia pierwszych lat powojennych i egzystencji w zupełnie nowej rzeczywistości. Perypetie autora związane z Hufcem Pracy oraz ZMP, instytucje dla wielu znane już dzisiaj tylko z literatury, zasługują na miano najciekawszego fragmentu całej pracy. Opisano tu wiele absurdalnych sytuacji, które przywodzą na myśl sceny z filmów Barei.

Trzecia część książki to zapis przygód autora podczas pracy „na eksporcie”, w takich państwach jak: Irak, Turcja, Kuwejt czy Jordania, gdzie był kierowcą autobusów turystycznych. Liczne problemy i sposoby ich rozwiązywania, opisane w poszczególnych rozdziałach są, dla dzisiejszego turysty, nie do pomyślenia i stanowią znakomity opis biurokratycznych udręk tamtych lat.

Ostatnia, czwarta cześć książki, jest to fonetyczny zapis gwarowej opowieści autora, nagranej na płycie CD (stanowiącej dodatek do publikacji), na temat dawnych zwyczajów panujących w Naprawie.

Książka ukazała się pod patronatem Stowarzyszenia Kulturowy Gościniec. Projektem okładki oraz składem tekstu zajął się Piotr Kolecki. Tekst zredagowała Katarzyna Ceklarz.

Książkę można kupić w Kawiarni-Księgarni „Między Słowami”

 

Oto fragment tekstu (s. 27-29) dotyczący Rabki:

Czerwonka

Jak już wspomniałem wcześniej, w czasie okupacji, z powodu ciągłego braku jedzenia, każdy jadł wszystko to co mu wpadło w ręce. Efekt był taki, że wszyscy w domu zachorowaliśmy na czerwonkę. Całą rodziną przebywaliśmy jakiś czas w szpitalu w Rabce. Matka oraz moje rodzeństwo dość szybko doszli do siebie więc wypuszczono ich do domu. Ja wraz z ojcem zostaliśmy w szpitalu najdłużej. Ale wkrótce i ojciec otrzymał wypis i w ten sposób zostałem na oddziale sam jak palec. Byłem bardzo słaby (bo nie dawali mi jeść tłumacząc to potrzebą zachowania diety) i cierpiący na ciągłe biegunki. Pamiętam, jak kiedyś podczas rannej wizyty lekarskiej, ordynator zapytał lekarza prowadzącego: „co z nim ?”, czyli ze mną. I słyszałem jak ten lekarz powiedział, że ze mnie już nic nie będzie, bo mam chore serc i ogólnie nie rokuje poprawy. Zrobiło mi się bardzo przykro, i pomyślałem, że skoro tak, to warto by się chociaż przed śmiercią porządnie najeść. Pamiętam, że w tym dniu na obiad były ziemniaki z kwaśnym mlekiem, (których mi oczywiście nie dali). Zauważyłem, że po obiedzie, tych ziemniaków i mleka dość dużo zostało w szpitalnej kuchni. W nocy dostałem się tam po kryjomu, i ojodłek się kielak mógł. Po tym nielegalnym posiłku, od razu mi się poprawiło i jak rano znowu szła wizyta, to się specjalnie uśmiechałem. Widząc to ten doktor, który wcześniej spisał mnie na straty, zaczął mówić do ordynatora, że poprawa nastąpiła po lekarstwach, które mi wczoraj zaordynował. Wtedy opowiedziałem im całą historię z wczorajszym obiadem ale nie chcieli mi uwierzyć i nawet sprawdzali w kuchni. Przypuszczam, że gdybym sobie wtedy tak nie pojadł, to umarł bym z głodu. Trzy dni później, kiedy trochę przyszedłem do siebie, to uciekłem ze szpitala do domu. Po pewnym czasie, ojciec otrzymał, wysłane pocztą pismo, że w związku z tą ucieczką, szpital nie odpowiadają za moje zdrowie. Mi natomiast do dzisiaj pozostało przekonanie, że jak człowiek chce żyć i być zdrowym, to nie należy polegać, ani bezgranicznie ufać lekarzom.

 

Praca na służbie

W ostatnich latach okupacji kilkakrotnie pracowałem jako parobek na służbie. Zaczęło się od tego że, kiedy zachorowała nasza matka to musiałem zastąpić siostrę Jadwigę, która pracowała u kowala w Rabce. Jadwiga została w domu aby opiekować się mamą oraz całym gospodarstwem a ja starałem się, choć było z tym różnie, spełniać jej obowiązki u pracodawcy. Pewnego razu, będąc na służbie, pasłem spokojnie kozę, na brzegu, między Nowym Światem a rzeką Poniczanką. Uwiązałem kozę, na brzysku (stromym brzegu) i patrzyłem jak nieopodal ćwiczyły gimnastykę niemieckie dzieci. Zapatrzyłem się na nich, ponieważ bardzo mi się podobało to jak równiutko wykonywano wszystkie zadane ćwiczenia.

No i niestety, w międzyczasie koza się na brzysku poślizgnęła, zawiesiła na postronku i udusiła. Gdy dowiedział się o tym kowal, u którego służyłem, strasznie się zdenerwował i wrzeszczał na mnie, że nie będzie miał teraz mleka. Można powiedzieć, że mocno mu podpadłem. Za karę, kiedy cała rodzina kowala wybierała się na chrzciny na Słone, to zamknięto mnie w niewielkiej komórce dając zboże do zmielenia, tak bym miał zajęcie na ten czas, kiedy nikogo nie będzie w domu. Mieliłem bardzo długo, a oni ciągle nie wracali. Na dodatek zboża przeznaczonego do zmielenia wcale mi nie ubywało. W końcu się zdenerwowałem i uciekłem przez małe okienko w komórce. Po powrocie do domu gdy wyłuszczyłem im całą sytuacje, spotkały mnie kolejne pretensje, tym razem ze strony rodziny, że zepsułem dobrą służbę.