Po raz trzeci spotkali się uczestnicy Międzynarodowego Festiwalu Huculskiego w naszym uzdrowisku. Tym razem powodem spotkania była projekcja filmu pt. „Cienie zapomnianych przodków” z 1964r., nakręconego przez gruzińskiego reżysera Siergieja Paradżanowa, malarza i muzyka z Tibilisi. Jego zamiłowanie do sztuki jest w tym filmie wyjątkowo widoczne. Poszczególne sceny pokazujące obrzędy i zwyczaje huculskie (jak np. żałobne hołosinia, wykonywane przy zmarłym czy obrzędy weselne) oddane są z niezwykłym wyczuciem, ekspresją i malarskim impresjonizmem. Prosta historia nieszczęśliwej miłości dwojga ludzi stała się, za jego sprawą, romantyczną i poetycką ucztą dla oka. Nie dziwi zatem fakt, że choć, ze względu na cenzurę, film ten długo nie był wyświetlany w ZSRR to Europa zachodnia doceniła kunszt twórcy przyznając mu 28 nagród w tym jedną na festiwalu filmowym w Wenecji. Krytycy z lat 60. zwracali szczególną uwagę na to co i dzisiaj budzi największe zainteresowanie widza: muzykę i zdjęcia. Muzyka została nagrana w kijowskim studiu nagrań, do którego reżyser zaprosił najlepsze kapele huculskie jakie wówczas istniały. Wiele z nagranych wtedy melodii stanowi dzisiaj unikatowy materiał badawczy, pomocny w poznawaniu powojennego folkloru tej grupy. Zdjęcia wykonał Jurij Llienko – klasyk kinematografii ukraińskiej, który w zaskakujący sposób pokazał życie na huculskich połoninach.

tekst: K. Ceklarz
fot. J. Ciepliński

   

Film, który obejrzałam w ramach Festiwalu Huculskiego był dla mnie jak „oglądanie się za siebie”. Od razu wróciły wspomnienia z przed 9 już lat, kiedy w 2002 roku pojechałyśmy z Zosią Bylicą na objazdową wycieczkę po zachodniej Ukrainie. Program przewidywał również wyjście na dwa szczyty Czarnohory: Popa Iwana i najwyższą Howerlę. Odwiedzane miejsca, a szczególnie góry, spodobały nam się tak bardzo, że w następnym roku wyjechałyśmy na dziesięciodniową wędrówkę po Gorganach i Czarnohorze. Spędziłyśmy wspaniałe dni wśród cudownej zieleni, niesamowitych kwitnących huculskich łąk, imponujących pasm górskich bez schronisk i tłumów turystów. Spotykałyśmy pasące się w górach stada koni, krowy, które pojawiały się niespodziewanie i według sobie tylko znanego zegara biologicznego schodziły na noc do wsi. W Worochcie słuchałyśmy huculskich kapel i….szumu Prutu.
I jeszcze jedno – ludzie gościnni, otwarci, serdeczni. 
Podczas ubiegłorocznych wakacji znowu pojechałam w góry Ukrainy. Wiele się zmieniło, ale nadal jest tam cudownie: bujna przyroda, puste góry. Nic tylko jechać!

tekst i foto: Beata Konwerska

  stat4u