|  Bęben z restauracji „Pod Gwiazdą”,
  Maszyny i Łącznica z rabczańskiej poczty
  Urządzenie do rozdawania kart do gry
  
          
          Poniżej kolekcja w Izbie Pamięci Tubylców
 
  
  
  | 
          A jest o czym posłuchać gdyż w zbiorach Pana Kazimierza znajduje się
          m.in. bęben z nieistniejącej już restauracji „Pod Gwiazdą”,
          który przez lata służył orkiestrom występującym na deskach sceny
          w tym lokalu, gdzie był na stałe przytwierdzony do podłogi w
          miejscu przeznaczonym dla orkiestry. Po upadku restauracji cudem ocalał
          i znalazł się w rękach orkiestry dętej OSP w Rabce. Stamtąd, w drodze
          wymiany na nowszy i poręczniejszy, bęben wzbogacił kolekcję muzeum
          na Krótkiej. Dzisiaj jest to, oprócz archiwalnych fotografii
          ostatnia rzecz, która przypomina o świetność
          „Gwiazdy”. Kolejnym przedmiotem, który przykuwa uwagę
          jest łącznica telefoniczna z rabczańskiej poczty, która działał
          bez zarzutu do 1939 roku łącząc z 25 numerami w mieście. Ale są
          także dwie maszyny do pisania. Pierwsza – Germania nr. 5 służyła
          podczas II wojny partyzantom, ukrywającym się w gorczańskich
          lasach, do pisania ulotek oraz rozkazów i sprawozdań.
  Maszyna ta
          dostała się do kolekcji jako prezent od przyjaciela z Nowego Targu.
          Druga maszyna, marki Mercedes, należała do znanego w Rabce fotografa
          – Jerzego Sierosławskiego, który wzbogacił kolekcję
          „Drucika” ofiarowując mu również oryginalne amerykańskie
          urządzenie do rozdawania kart graczom w pokera. 
          
                  Wśród setki innych
          eksponatów można dostrzec młyn z Kasiny Wielkiej, drewniany pług
          ze Spytkowic, austriacki mikroskop, góralskie portki należące kiedyś
          do najsłynniejszego skrzypka z Ponic - Józefa Ptaka, a także stare
          drewniane narty, narzędzia stolarskie, szewskie i rolnicze, zegary,
          starodawne radia oraz gwiazdę i kudłatego turonia.
          
                 Początki tej
          kolekcji wiążą się z moją chorobą i stopniową utratą wzroku
          – wspomina Kazimierz Łazarski. Zawsze byłem bardzo ruchliwy
          i pracowity więc jak już nie mogłem wykonywać zawodu elektryka
          samochodowego to nadmiar wolnego czasu mnie przerażał. Wtedy
          postanowiłem szukać staroci i stworzyć coś co zostałoby dla
          potomnych. Chciałem aby kolejne pokolenia miały możliwość
          zobaczenia jak dawniej żyło się na wsi i jakimi narzędziami trzeba
          było pracować na chleb. Chciałem także zgromadzić przedmioty będące
          elementem historii Rabki i jej małomiasteczkowego charakteru.
          Kolekcję tą zna niewiele osób. Przede wszystkim jest ona atrakcją
          dla gości i kuracjuszy, którzy wynajmują pokoje w willach przy
          ulicy Krótkiej. Czasem jakiś przechodzień zaintrygowany wystrojem
          ogrodu nawiąże rozmowę z Panem Kazimierzem i wtedy ma okazję
          zobaczyć muzeum. Zdarza się także, że opiekunki z sanatorium im.
          A. Szebesty przyprowadzają tu  w ramach spaceru po Rabce dzieci
          i młodzież z całej Polski.
          
                 Drucik” to
          pseudonim kolekcjonera, który ukuty został przez przyjaciół w nawiązaniu
          do zawodu Kazimierza Łazarskiego, który w tej chwili jest
          emerytowanym elektrykiem samochodowym. Jego życiowe losy są niemal
          tak samo urozmaicone jak jego kolekcja. Urodził się w Ponicach
          w noc sylwestrową 1930 roku. Gdy miał dziewięć lat wybuchła II
          wojna światowa więc szkołę powszechną kończył w nadzwyczajnych
          warunkach. W 1944 roku, dodając sobie nieco lat w metryce, rozpoczął
          prace zarobkową u Niemców w willi „Stella” na stanowisku
          palacza oraz chłopca do wszelkiej pomocy. W domu tym znajdowała się
          wtedy siedziba Hitler Jugend dla niemieckich dziewcząt. Praca ta, choć
          umożliwiająca zdobycie minimalnych funduszy na życie, szybko
          przestała mu jednak odpowiadać. Więc w 1945 roku przyjął się
          do terminu w firmie kowala Józefa Niechaja, by nauczyć się pożytecznego
          zawodu. Po zakończeniu działań wojennych wyjechał wraz z szefem i
          całą firmą na zachód, szukać lepszego zarobku w Górze Śląskiej.
          Jak sam wspomina, nie miał serca do fachu kowala i dlatego, gdy tylko
          pojawiła się możliwość zmiany, natychmiast z niej skorzystał.
          Rozpoczął naukę w prywatnym zakładzie mechaniki samochodowej i
          jednocześnie w wieczorowej szkole zawodowej, zdobywając dyplom
          czeladnika ze specjalnością elektryk. W 1948 roku przeniósł
          się do Świdnicy, gdzie pracował w fabryce maszyn elektrycznych i
          gdzie upomniała się o niego armia. Trafiłem do artylerii w Bolesławcu.
          Tam, oprócz dowodzenia plutonem samochodowym założyłem chór, no
          może bardziej kwartet męski przygrywający sobie na gitarze –
          wspomina „Drucik” - to nasze śpiewanie tak się podobało
          oficerom, a w szczególności ich żonom, że prawdopodobnie dlatego
          zatrzymali całą naszą czwórkę o rok dłużej w wojsku.
          Komponowaliśmy własne melodie, pisali teksty i tworzyli kabarety co
          powodowało, że wielokrotnie wygrywaliśmy przeglądy piosenki
          wojskowej. Dostałem nawet propozycje zostania w Wojskowym
          Zespole Pieśni i Tańca na stałe, ale mając pewny fach w ręku wolałem
          prace mechanika niż śpiewanie. Dzisiaj to jedyna rzecz, której po
          latach żałuję. Decyzja jednak zapadła – praca w
          zawodzie. I tak „Drucik” trafił do Nowej Huty gdzie w błocie
          po kolana i pocie czoła budowano nowe socjalistyczne miasto. Przez
          cztery lata (1953-57) pracował w zakładzie samochodowym wyrabiając
          200% normy. „Dostałem lokum w kuchence. Miałem naprawiać
          samochody. Warsztat to było zwykłe zadaszenia, błoto do gumiaków
          się górą wlewało. Tabor – same ruskie wozy. Jednym słowem
          straszne warunki. Kazimierz kurczy się na samo wspomnienie.
          Wytrzymał cztery lata. Kariery nie zrobił. (…) Bo nie chciał
          się do partii zapisać.” Kolejnym miejscem pracy Kazimierza był
          Nowy Targ:  najpierw kombinat obuwniczy a następnie Spółdzielnia
          Transportu Wiejskiego, w której pracował 13 lat. Na koniec wrócił
          do Rabki, gdyż znalazł etat w sanatorium im. W. Pstrowskiego
          (dzisiaj dr A.Szebesty). Po przejściu na emeryturę całą swoją
          energię wkłada w powiększanie kolekcji. |