Ludzie czasem wzdychają,
że życie jest pieskie. Szczerze mówiąc, nie do końca
rozumiem co mają na myśli. Wydaje mi się, że to
fatalne nieporozumienie wynikające z ich niewielkiego
obycia w świecie. Weźmy na przykład taki żywot psa
na Filipinach: Wstałem dziś
rano, skoro świt, zanim jeszcze plaże zapełniły się
turystami i zrobiło się naprawdę gorąco. Sprawdziłem
obejście, wszystko było jak Pan Bóg przykazał. Nic
nie wzbudziło mojego niepokoju, więc od razu wybrałem
się na pobliską plażę, sprawdzić stan wody. Był
odpływ, więc morze cofając się zostawiło na brzegu
trochę małych ryb, które z braku doświadczenia, nie
zdążyły się zabrać wraz z cofającym żywiołem.
Akurat – pomyślałem – będzie na śniadanie. W
drodze powrotnej pogoniłem dwa kraby, niech wiedzą kto
jest panem tej łachy piachu. Zapowiadał się całkiem
dobry dzień, koty na swoich miejscach, koguty na
stanowiskach, świnia robi swoje, czyli tyje na polu pełnym
kokosowych odpadków. Nikogo nie trzeba oszczekać, każdy
zna swoje przeznaczenie więc zdrzemnąłem się z braku
lepszego zajęcia pod
wielkim kamieniem, chowając przed nadchodzącym ciepłem
dnia. Po przebudzeniu przywitałem się z gośćmi
pensjonatu, akurat przyjechali nowi. Czasem, gdy dzień
nie wymaga mojej obecności na podwórku, wychodzę na
przystań popatrzeć na dzieciaki wyjeżdżające
katamaranami na wyspiarska wyprawę. Czasem, z nudów
wyobrażam sobie co było gdyby nastąpił wypadek,
katamaran zatonął i nagle wszyscy znaleźli by się na
jednej z 7800 filipińskich wysp. Dziś akurat byli
Tajwańczycy, dwójka Polaków, Amerykanie i hiszpańska
para. Para okazała się nie parą i do tego pokłóconą,
wiec gdyby przyszło co do czego skoczyli by sobie do
gardeł. Chińczyk wciąż narzekał, więc gdybym to ja
był na ich miejscu to bym go po prostu zjadł, dla świętego
spokoju. Amerykanie poszli by na kolejny ogień. Z
Polakami to nigdy nic nie wiadomo, bo zahartowany to naród
w trudach, wiem bo kiedyś wszyscy mówili o Papieżu
Polaku, więc może by jakoś związali koniec z końcem
i przeżyli. W inne dni zachodzę do Kościoła
przypatrzeć się jak ludzie śpiewają. Co jak co, ale
na Filipinach nawet pies jest tam mile widziany. Lubię
poplątać się pomiędzy ludzkimi nogami, czasem czyjąś
ręka zatrzyma się na mojej głowie i uda mi się złapać
kilka miłych drapnięć za uchem. Tak naprawdę to
bardzo cenię Filipińczyków za ich niespieszność i
swobodę. Zawsze znajdują pięć minut na miłość,
rozmowę, uśmiech, uścisk dłoni. W związku z tym na
Filipinach wszystko zaczyna się pół godziny później
i nikt z tego powodu nie płacze, a wszyscy jakby
zdrowsi. Słyszałem
od jednego pudla, który przyjechał tu na wakacje i był
noszony w torbie z dziurkami, że w Hong Kongu nie ma
gdzie sikać, prawie nigdy nie wypuszczają go na zewnątrz,
a jak już wyjdą to musi robić kupkę na gazetę.
Przeciągnąłem się słysząc te wieści ze świata i
pomyślałem, że jednak nie ma to jak
Filipiny.
Pieskie życie! Koguty
to co innego, te to mają przekichane. Nie chciałbym być
w ich skórze. Niby mają nieźle, hoduje je się,
dostają jedzenie, chodzą gdzie chcą, stroszą piórka,
ale jak przyjdzie fiesta to tak jak mówię, w każdej
skórze dobrze być, tylko nie w koguciej. Chłopaki urządzają
sobie dzikie święto. Każdy przynosi swoje wychuchane,
odhodowane koguciki z wygolonymi nóżkami. Od rana już
czuć podniecenie. Wioska zamieciona, drewniany ring
przygotowany na jatkę. Około godziny jedenastej
wszystko się zaczyna. A więc pieniądze idą w ruch, a
koguty na ring. A później to już ludzie krzyczą, pióra
latają, krew się leje, dzieci płaczą, pieniądze
zmieniają właścicieli. Istny żywioł. Przy każdym
ringu działa weterynarz, więc jest szansa, że od
czasu do czasu, któremuœ
kurczakowi uda siê ujœæ
z życiem ze śmiertelnego starcia. W większości
wypadków czeka je jednak garnek. Przegrane koguty
trafiają od razu w ręce wygranego, a z jego łap na
grilla albo do rosołu. Sądząc po ilości smażonych nóżek
na rożnie, myślę, że niewiele się dzisiaj uratowało.
Z tego wszystkiego już wolę prowadzić swój cudowny,
zapchlony żywot.
Filipińczycy nauczyli się, że życie to nic innego niż zdolność przystosowania się do zmian. Wyćwiczyli się w codziennej elastyczności.
Nie działa prysznic? To wstawimy wiaderko do łazienki. Nie ma miejsca w autobusie, a musisz jechać do innego miasta? Jedziesz na dachu.
|