MAŁOPOLSKA WINEM I MIODEM PŁYNĄCA 26.09.2010

Niedziela 6 rano- może by jednak spać dalej, a potem iść do kościoła, ugotować obiad, pooglądać TV i tak spędzić dzień „na niczym” – „Nie! Muszę wstać – czas na wycieczkę z Kulturowym Gościńcem!”.

Na początku była miła niespodzianka - pełen autokar zapalonych jak ja uczestników. Wyruszyliśmy w kierunku Lipnicy Murowanej, by zwiedzić drewniany, zabytkowy kościółek pod wezwaniem św. Leonarda, który znajduje się na liście UNESCO. Po drodze od naszych miłych i kompetentnych przewodników Katarzyny i Jana Ceklarz usłyszeliśmy historię m.in. jak to za „Cysorza Józefa” drogi budowali po wzgórzach, a nie dolinach, dzięki czemu przez przypadek, obecnie możemy cieszyć się pięknymi widokami, a w zimie przygodami. Usłyszeliśmy też jak to dawnymi czasy Austro-Węgry wojowały z Rosją, a prości żołnierze czasem byli „bardzo ludzcy” i między natarciami razem handlowali, a potem strzelali tu gdzie wroga nie było... Ciekawa też była opowieść o nazwie „Baru pod Cyckiem” – która, chodź zdarta, dalej świeci bezwstydnie - ale ma prawo tak - bo ów cycek z nazwy to lokalna nazwa Śnieżnicy, pod której szczytem znajduje się ten lokal.

 

LIPNICA MUROWANA

Lipnica Murowana – (dawne miasto, które straciło w okresie międzywojennym prawa miejskie) – powitała nas ryneczkiem z urokliwymi domami i pomnikiem św. Szymona, który poświęcił swoje życie pielęgnowaniu chorych na cholerę. Jest on jednym z patronów Krakowa i studentów. Z tej wioski pochodzą również święta Ledóchowska, która założyła zgromadzenie Urszulanek Serca Jezusa Konającego oraz błogosławiona Teresa Ledóchowska założycielka Zgromadzenia Sióstr Misjonarek. Zasługi bł. Marii Teresy Ledóchowskiej na polu misji i walki z niewolnictwem zjednały jej miano „Matki Afryki”, chociaż nigdy Afryki nie odwiedziła.  Chyba z żadnej innej ziemi, nie wyszło tylu świętych...

W Lipnicy Murowanej kościółek św. Leonarda stoi na miejscu gontyny – dawnej pogańskiej świątyni. Kościółek, jak kościółek- kamienne fundamenty, drewniane ściany wybudowane zrębowo (czyli bez gwoździ), ale obecnie można by się było doliczyć tam niejednego poremontowego ćwieka. W środku dawna polichromia – częściowo ku naszemu ubolewaniu zmyta przez powódź, którą kościółek „jakimś cudem” przetrwał. I chociaż był to kolejny kościół, który odwiedziliśmy w naszym życiu, to był wyjątkowy i piękny i żywy (nadal pełniący swą religijną funkcję), gdyż odbywają się w nim msze święte, a nawet śluby, w tym np. pary młodej aż z Finlandii... A prawdziwym smaczkiem w budynku był podtrzymujący ołtarz - tysiącletni pogański posąg mający rzekomo przedstawiać Światowita, którego „oswoiło” i wykorzystało chrześcijaństwo. Urokliwe były też drewniane, bardzo kolorowe i niespotykane świeczniki oraz żyrandol. Byle tylko ktoś zrobił coś z rzeczką Uszwicą, aby kościółka więcej nie zalała, aby jak najdłużej cieszył oko i serce...

Odwiedziliśmy też następny kościół św. Andrzeja Apostoła wzniesiony z fundacji króla Kazimierza Wielkiego w XIV wieku, który by przetrwał dla potomnych jest obecnie w remoncie. We wnętrzu przykuwa uwagę gotycka figura Matki Bożej z Dzieciątkiem tzw. Piękna Madonna, którą tak ukochała miejscowa ludność, iż niejeden raz uratowała ją od zniszczenia - od pożarów i zawieruch historii. Z cennych obiektów w kościele znajduje się też przy wejściu pierwotna chrzcielnica z XIV w., przy której przyjął chrzest św. Szymon. Jako że Lipnica Murowana to ziemia świętych i błogosławionych znajdują się w niej cztery kościoły, ale pozostałych dwóch nie zwiedzaliśmy, by nie rozpraszać modlących się tam parafian.

ZAMEK W WIŚNICZU

W dalszą drogę udaliśmy się na zamek Lubomirskich w Wiśniczu. Nie mogłam na to się doczekać, bo Wiśnicki Zamek znam od dziecka z obrazu, a teraz mogłam go zobaczyć na żywo...

Na zamku mieliśmy możliwość zobaczyć kopie rzeźb słynnego mieszkańca Wiśnicza profesora Czesława Dźwigaja przedstawiające papieża Jana Pawła II, które są pełne symboli, patosu, wielkości, dla niektórych piękne, a dla innych... niekoniecznie... Mieliśmy też rzadką okazję zwiedzić piwnice zamkowe, gdzie nieczęsto goszczą zwiedzający. Atrakcją tam było jedno „WC dla pracowników”- w którym nie dość, że nie można było zagrzać miejsca to odrobina intymności pozostawała tylko marzeniem... Ciekawostką zamkową była specyficzna konstrukcja schodów dająca możliwość wjazdu na koniu bezpośrednio do sali balowej, w której obecnie organizowane są koncerty i seminaria. Jak każdy zamek, tak i ten w Wiśniczu ma swoją legendę ... Dawno, dawno temu, trzech więźniów na Wiśniczu zrobiło sobie skrzydła i wyleciało z więzienia w stronę słońca, co skończyło się dla nich śmiertelnymi upadkami... Niestety nie wyciągnęli lekcji z mitu o Ikarze. W hołdzie dla ich odwagi, marzeń oraz ku pamięci i przestrodze tamtejsza ludność w miejscach ich upadku postawiła kolumny.

WINNICE, WINA I INNE ATRAKCJE…

Następnie udaliśmy się do winnicy „Zawisza” gdzie mogliśmy posłuchać o pasji, miłości i spełnieniu marzeń związanych z winami, winogronami oraz winnicami Prezesa Małopolskiego Forum Winnego Mariusza Chryka. Na dodatek mogliśmy spróbować różnych gatunków winogron i odkryć, że mają wiele różnorodnych smaków: jedne słodkie, inne trochę z posmakiem goryczki, mięsiste lub soczyste... Kto by pomyślał, że Małopolska może być dobrym miejscem na plantacje winogron. A tu wystarczy tylko szczep wcześnie dojrzewający, odporny na choroby i o małej kwasowości. Nawet na konkursach smak tutejszych win został doceniony i wielokrotnie nagradzany m.in. podczas Święta Polskiego Wina we Wrocławiu oraz w Zielonej Górze. I nie dziwota, bo nie było osoby, która nie zachwyciłaby się ich smakiem. Ciekawostka była informacja, że kupując wino, trzeba zwrócić uwagę, czy jest z dopiskiem „gronowe”, bo jeśli nie to możemy trafić na jabłkowe o smaku winogron... Jeśli natomiast ktoś byłby zainteresowany posadzeniem sobie winogron w przydomowym ogródku to Pan Mariusz polecał ukraińską odmianę o nazwie „Plesna”. W dalszej części wycieczki mieliśmy okazję zobaczyć pracę w winiarni od „kuchni” i wspólną działaność trzech winnic (Zawisza, Demeter i Kuźnia), które nie są dla siebie konkurencją lecz partnerem.

Można? można:)

Najlepsze było jednak przed nami: wspólny grill na łonie przyrody i winnicy „Demeter”, przy pieczonej przez naszą dobrą duszę – Panią Stasię - kiełbasce, domowym chlebie ze smalcem, własnego wyrobu Pana Mariusza, różnych gatunków serów (przepysznych zresztą), pięciu rodzajach win, przegryzanych winogronami oraz migdałami... Każdy smakosz znalazł coś dla siebie – ja ubiłam interes życia, przehandlowawszy dwie kiełbasy za tackę sera – inni zachwycili się smakiem grappy i śliwowicy. W miłym towarzystwie oraz w szampańskich / „winiarskich” nastrojach zakończyliśmy biesiadę i stosownie zaopatrzeni podążyliśmy (nie)pewnym krokiem do autokaru.

PASIEKA „SĄDECKI BARTNIK”

By dobrze zakończyć dzień, wieczorkiem już po zmroku odwiedziliśmy pasiekę „Sądecki Bartnik”. Któż z nas nie lubi miodku, tłumacząc sobie łakomstwo jego leczniczymi walorami. A to nie tak proszę Państwa – miodkiem można i owszem skutecznie się leczyć, ale by tak było trzeba go spożywać przez wiele lat systematycznie po jednej łyżeczce (!). Większe właściwości lecznicze posiada propolis i mleczko pszczele. O tym wszystkim dowiedzieliśmy się od pełnej pasji pani przewodnik, która zresztą uświadomiła nas w wielu kwestiach pszczelarskich, w tym rozwiała dziecinne złudzenia o niedźwiedziu, który w ulu poszukuje nie miodu a larwy pszczół. Dobrze, że już byliśmy po posiłku, bo tragiczna historia o umierających z przepracowania pszczółkach wielu pozbawiłaby apetytu. A na historię zwyczajów godowych tych owadów spuszczę zasłonę milczenia – wszak artykuł mogą czytać dzieci !

Już myślałam, że wszystkie atrakcje za nami, ale nie… nie…. Koledzy z autobusu zadbali abyśmy w bardzo dobrych humorach wrócili do domu, nawiązując tematycznie do ostatnio odwiedzanego miejsca. Podzielili się nawet przepisem na ów cudownych napój, którego ze względu na prawa autorskie jednak nie upublicznię.

Dawno nie spędziłam tak miło czasu. Jednak warto było przełamać się i wstać o tej 6 rano...

Dodam jeszcze takie małe postscriptum. Na zamku w Wiśniczu można było obejrzeć makietę m.in. zamku w Krasiczynie, który wart jest obejrzenia – szczególnie zaś magiczne drzewo, które spełnia marzenia. Gdyby organizatorzy szukali pomysłu na kolejną wyprawę – a myślę, że nie zbrakłoby chętnych – to tym razem moglibyśmy zacząć od wspólnego grilla oczekując na nocny spacer po tamtejszych lochach.

Aleksandra Daleki

WINA POLSKIE

Z czym kojarzą się zwykle polskie wina? Z niczym dobrym... Nic bardziej błędnego! Na wycieczce do małopolskich winnic mogliśmy się przekonać, że są to wyborne trunki, które jakościowo (i smakowo) mogą konkurować z wieloma winami zagranicznymi z górnej półki. Nasi gospodarze postawili na produkcje win jakościowych, co przekłada się między innymi na fakt, że z jednego krzewu winogrona uzyskują około 1,5 kg winogron, podczas gdy w niektórych krajach zbiera się nawet 15 kg. Co ciekawe polski klimat pozwala na wyhodowanie winogron z dużą ilością tanin, dzięki czemu możliwe jest wyprodukowanie win mających swoją specyfikę.

Podczas degustacji spróbowaliśmy na początek wina Irys z winnicy Zawisza, które charakteryzowało się łagodnym i delikatnym smakiem. Zdziwienie wywołała informacja, że było to wino wytrawne... Kolejne wina również budziły zachwyt połączony z niedowierzaniem, że pochodzą z naszej rodzimej ziemi. Poza tym destylaty także były niczego sobie... Czas więc na rezygnacje ze skojarzeń o winie marki wino, bo w polskich winiarniach odnaleźć można naprawdę dobre wyroby. Prowadzenie winnic w Polsce nie jest łatwe, gdyż z jednej strony przepisy państwowe mocno utrudniają taką działalność a z drugiej brak jest możliwości pozyskania środków unijnych, bo winnice w krajach Unii raczej się likwiduje (ze względu na nadprodukcję wina). Tym bardziej warto kibicować osobom, które chcą wytwarzać dobre produkty.

Jan Ceklarz

Więcej zdjęć w GALERII