Katarzyna Ceklarz
Izba Pamięci Tubylców

W niewielkim domku, w ogrodzie przy ulicy Krótkiej znajduje się jedno z najbardziej osobliwych miejsc w Rabce. Izba regionalna, małe muzeum, zbiór rzeczy dawnych, kolekcja rabczańskich pamiątek lub, jak mówi sam właściciel, Izba Pamięci Tubylców - to nazwy, którymi można by się posłużyć na określenie tego, co stanowi dumę Kazimierza Łazarskiego „Drucika”.


Kazimierz Łazarski „Drucik”

Wchodząc na teren ogrodu już na wstępie rzeźby oraz drewniane, góralskie elementy małej architektury zdradzają, że właścicielem jest ktoś nieprzeciętny. Tuż za domem, w niewielkiej murowanej przybudówce znajdują się skarby z minionej epoki, wśród których właściciel czuje się jak ryba w wodzie i z pasją opowiada historie poszczególnych przedmiotów. 


Bęben z restauracji „Pod Gwiazdą”,


Maszyny i Łącznica z rabczańskiej poczty


Urządzenie do rozdawania kart do gry

 
Poniżej kolekcja w Izbie Pamięci Tubylców


A jest o czym posłuchać gdyż w zbiorach Pana Kazimierza znajduje się m.in. bęben z nieistniejącej już restauracji „Pod Gwiazdą”, który przez lata służył orkiestrom występującym na deskach sceny w tym lokalu, gdzie był na stałe przytwierdzony do podłogi w miejscu przeznaczonym dla orkiestry. Po upadku restauracji cudem ocalał i znalazł się w rękach orkiestry dętej OSP w Rabce. Stamtąd, w drodze wymiany na nowszy i poręczniejszy, bęben wzbogacił kolekcję muzeum na Krótkiej. Dzisiaj jest to, oprócz archiwalnych fotografii ostatnia rzecz, która przypomina o świetność „Gwiazdy”. 
Kolejnym przedmiotem, który przykuwa uwagę jest łącznica telefoniczna z rabczańskiej poczty, która działał bez zarzutu do 1939 roku łącząc z 25 numerami w mieście. Ale są także dwie maszyny do pisania. Pierwsza – Germania nr. 5 służyła podczas II wojny partyzantom, ukrywającym się w gorczańskich lasach, do pisania ulotek oraz rozkazów i sprawozdań. 

Maszyna ta dostała się do kolekcji jako prezent od przyjaciela z Nowego Targu. Druga maszyna, marki Mercedes, należała do znanego w Rabce fotografa – Jerzego Sierosławskiego, który wzbogacił kolekcję „Drucika” ofiarowując mu również oryginalne amerykańskie urządzenie do rozdawania kart graczom w pokera. 

Wśród setki innych eksponatów można dostrzec młyn z Kasiny Wielkiej, drewniany pług ze Spytkowic, austriacki mikroskop, góralskie portki należące kiedyś do najsłynniejszego skrzypka z Ponic - Józefa Ptaka, a także stare drewniane narty, narzędzia stolarskie, szewskie i rolnicze, zegary, starodawne radia oraz gwiazdę i kudłatego turonia.

Początki tej kolekcji wiążą się z moją chorobą i stopniową utratą wzroku – wspomina Kazimierz Łazarski. Zawsze byłem bardzo ruchliwy i pracowity więc jak już nie mogłem wykonywać zawodu elektryka samochodowego to nadmiar wolnego czasu mnie przerażał. Wtedy postanowiłem szukać staroci i stworzyć coś co zostałoby dla potomnych. Chciałem aby kolejne pokolenia miały możliwość zobaczenia jak dawniej żyło się na wsi i jakimi narzędziami trzeba było pracować na chleb. Chciałem także zgromadzić przedmioty będące elementem historii Rabki i jej małomiasteczkowego charakteru. Kolekcję tą zna niewiele osób. Przede wszystkim jest ona atrakcją dla gości i kuracjuszy, którzy wynajmują pokoje w willach przy ulicy Krótkiej. Czasem jakiś przechodzień zaintrygowany wystrojem ogrodu nawiąże rozmowę z Panem Kazimierzem i wtedy ma okazję zobaczyć muzeum. Zdarza się także, że opiekunki z sanatorium im. A. Szebesty przyprowadzają tu  w ramach spaceru po Rabce dzieci i młodzież z całej Polski.

Drucik” to pseudonim kolekcjonera, który ukuty został przez przyjaciół w nawiązaniu do zawodu Kazimierza Łazarskiego, który w tej chwili jest emerytowanym elektrykiem samochodowym. Jego życiowe losy są niemal tak samo urozmaicone jak jego kolekcja.

Urodził się w Ponicach w noc sylwestrową 1930 roku. Gdy miał dziewięć lat wybuchła II wojna światowa więc szkołę powszechną kończył w nadzwyczajnych warunkach. W 1944 roku, dodając sobie nieco lat w metryce, rozpoczął prace zarobkową u Niemców w willi „Stella” na stanowisku palacza oraz chłopca do wszelkiej pomocy. W domu tym znajdowała się wtedy siedziba Hitler Jugend dla niemieckich dziewcząt. Praca ta, choć umożliwiająca zdobycie minimalnych funduszy na życie, szybko przestała mu jednak odpowiadać. Więc w 1945 roku przyjął się do terminu w firmie kowala Józefa Niechaja, by nauczyć się pożytecznego zawodu. Po zakończeniu działań wojennych wyjechał wraz z szefem i całą firmą na zachód, szukać lepszego zarobku w Górze Śląskiej. Jak sam wspomina, nie miał serca do fachu kowala i dlatego, gdy tylko pojawiła się możliwość zmiany, natychmiast z niej skorzystał. Rozpoczął naukę w prywatnym zakładzie mechaniki samochodowej i jednocześnie w wieczorowej szkole zawodowej, zdobywając dyplom czeladnika ze specjalnością elektryk. W 1948 roku przeniósł się do Świdnicy, gdzie pracował w fabryce maszyn elektrycznych i gdzie upomniała się o niego armia. Trafiłem do artylerii w Bolesławcu. Tam, oprócz dowodzenia plutonem samochodowym założyłem chór, no może bardziej kwartet męski przygrywający sobie na gitarze – wspomina „Drucik” - to nasze śpiewanie tak się podobało oficerom, a w szczególności ich żonom, że prawdopodobnie dlatego zatrzymali całą naszą czwórkę o rok dłużej w wojsku. Komponowaliśmy własne melodie, pisali teksty i tworzyli kabarety co powodowało, że wielokrotnie wygrywaliśmy przeglądy piosenki wojskowej. Dostałem nawet propozycje zostania w Wojskowym Zespole Pieśni i Tańca na stałe, ale mając pewny fach w ręku wolałem prace mechanika niż śpiewanie. Dzisiaj to jedyna rzecz, której po latach żałuję. Decyzja jednak zapadła – praca w zawodzie. I tak „Drucik” trafił do Nowej Huty gdzie w błocie po kolana i pocie czoła budowano nowe socjalistyczne miasto. Przez cztery lata (1953-57) pracował w zakładzie samochodowym wyrabiając 200% normy. „Dostałem lokum w kuchence. Miałem naprawiać samochody. Warsztat to było zwykłe zadaszenia, błoto do gumiaków się górą wlewało. Tabor – same ruskie wozy. Jednym słowem straszne warunki. Kazimierz kurczy się na samo wspomnienie. Wytrzymał cztery lata. Kariery nie zrobił. (…) Bo nie chciał się do partii zapisać.” Kolejnym miejscem pracy Kazimierza był Nowy Targ:  najpierw kombinat obuwniczy a następnie Spółdzielnia Transportu Wiejskiego, w której pracował 13 lat. Na koniec wrócił do Rabki, gdyż znalazł etat w sanatorium im. W. Pstrowskiego (dzisiaj dr A.Szebesty). Po przejściu na emeryturę całą swoją energię wkłada w powiększanie kolekcji.

Tekst został napisany w oparciu o wywiad z Kazimierzem Łazarskim
oraz artykuł Marka Kalinowskiego,  opublikowany w Tygodniku Podhalańskim 29.12.2008r., nr. 4/992, s. 27.