Obfitowała
w dużą ilość ryb i raków. Letnicy po wypoczynku na Orawie,
czuli się szczęśliwi i myśleli o tym aby tu wrócić w następnym
roku. Ludzie letników serdeczne żegnali - kwiatami - i
zapraszali ich do siebie na następny rok. Kilka rodzin, które
często spędzały w Orawce swoje urlopy, tak pokochało Orawkę,
że postanowiło tu zamieszkać na stałe - po przejściu na
emerytury. Do
takich m.in. należeli Państwo Antonina i Bronisław de Lorme
oraz Państwo Sienkiewiczowie. Te dwie rodziny, kupiły sobie
działki budowlane na Furmańcu w Podwilku - przy granicy Orawki
- i wybudowały piękne, drewniane wille. Państwo
Sienkiewiczowie - obok swojej willi - wybudowali mały domek (wyłącznie
dla siebie). Ja poznałam te dwie wspaniałe rodziny, jako
dziecko, ponieważ moi Rodzice - Józefina i Wawrzyniec
Symalowie - wybudowali swój dom - obok willi Państwa de Lorme.
Furmaniec
Zanim opowiem o życiu
wyżej wymienionych mieszkańców na Furmańcu, wyjaśnię
czytelnikom gdzie ten Furmaniec jest i jak do niego można
dojechać. Moją informację kieruję zarówno do mieszkańców
Orawy jak i do turystów. Czynię to dlatego, że tego Furmańca
w Podwilku, nikt nie kojarzy z Podwilkiem tylko z Orawką, a
konkretnie z przysiółkiem Orawki - Góra. Tylko mieszkańcy
Furmańca wiedzą, że mieszkają w Podwilku a nie w Orawce. Z
Podwilka do Furmańca nie ma dojazdu. Wieś Podwilk jest za górą
Dział i nie widać jej z tego miejsca. Nie należy więc szukać
Furmańca w Podwilku tylko w Orawce. Na Furmaniec- obecnie- można
dojechać asfaltową dróżką tylko z Orawki.( tak było
zawsze, tylko że ta dróżka dawniej nie była asfaltowa lecz
skalista, błotnista, wyboista i trudna do przebycia)
Jadąc z Podwilka do
Orawki jest to pierwsza dróżka w lewo w Orawce. Tą dróżką
dojeżdża się pod „Dom Wczasowy pod
Danielkami‘’. Ten Dom Wczasowy oraz 11 domów w jego
okolicy to Furmaniec należący do wsi Podwilk. Tu gdzie obecnie
jest „Dom Wczasowy pod Danielkami”- przed laty była
- willa Państwa de Lorme. Stali mieszkańcy Furmańca przy
Orawce, należą do wsi Podwilk. Przydzieleni są jednak do
Parafii w Orawce. Dzieci mieszkańców stąd, uczęszczają do
szkoły w Orawce. Mieszkańcy z Furmańca są związani pod każdym
względem z Orawką a nie ze swoim Podwilkiem. Ubolewają nad
tym, że nie mogą należeć do Orawki. Nie ma jednak w tej
sprawie rozwiązania. Listonosz z Jabłonki przynosi im przesyłki
ponieważ listonosz z Podwilka miał z tym wielki problem.
Kolejni mieszkańcy Furmańca kochają to miejsce. Jest ono
otoczone lasami i oddalone od głównej drogi. Mają tu błogi
spokój. Skąd wzięła się nazwa tego miejsca? Wyjaśniam!
Przez Furmaniec przy Orawce, w dawnych czasach prowadził szlak
solny z Wieliczki na Węgry. Kupcy wozili na Węgry sól a
przywozili do Polski miedź. (również inne produkty) W tym
miejscu, zatrzymywali się aby sprawdzić wozy i pozwolić
koniom na wypoczynek. Ludzie nazwali to miejsce –
Furmaniec. Podwilk ma jeszcze drugie miejsce, które też
nazywa się Furmniec. To drugie miejsce jest przy drodze prowadzącej
do Zubrzycy Dolnej. Z lokalizacją tamtego Furmańca nie ma
problemów.
Po tym wyjaśnieniu
przekażę czytelnikom fragmenty mojej wiedzy na temat rodziny
Pastwa de Lorme i ich dwóch sąsiadów na Furmańcu przy Orawce
– w latach 1930 -1868.
Byli oni najbardziej
zaprzyjaźnieni z Państwem Sienkiewiczami oraz moimi Rodzicami.
Do wybuchu II wojny światowej, obydwie rodziny wynajmowały
letnikom pokoje w swoich willach. Prowadziły też stołówki
dla gości, którzy u nich mieszkali. Furmaniec był ulubionym
miejscem na wypoczynek dla ludzi z głębi kraju. Spacery po
lesie i śpiew ptaków, koiły ich zmęczenie, po całorocznej
pracy w mieście. Kiedy wybuchła II wojna światowa, skończyły
się przyjazdy letników na Orawę - w tym również na
Furmaniec. Dla ludności skończyły się cenne dochody, które
latem zapewniali im letnicy. Dotkliwie odczuli brak letników również
- Państwo de Lorme i Państwo Sienkiewiczowie. Aby wyżywić
swoje rodziny, musieli sobie jakoś radzić. Żywili się tym co
im urosło w ogrodach i tym co sami wyhodowali oraz tym co
otrzymali od życzliwych im ludzi. Wiemy, że Hitler naszą Orawę
- należącą do Polski od 1920 roku - przyłączył do Słowacji.
Przed lekarzem - Bronisławem
de Lorme - stanęły w tym okresie ważne zadania na Orawie.
Jako lekarz był dla ludzi w tym czasie bardzo potrzebny. Jego
pomocy medycznej ludzie na Orawie bardzo potrzebowali. W
leczeniu ludzi wykazał swoją wielką szlachetność. W Jabłonce
u Państwa Wierczków przyjmował chorych z Orawy lekarz, który
tu przybył ze Słowacji, ale temu lekarzowi za wizytę trzeba
było płacić pieniędzmi. Większość ludzi w tym czasie nie
miała pieniędzy, z tego powodu rzadko korzystali z pomocy
tamtego lekarza. Chętnie natomiast szukali pomocy u lekarza
Bronisława de Lorme, którego poznali przed wybuchem II wojny
światowej.
Lekarz Bronisław de
Lorme, biednych ludzi leczył darmo. Od zamożniejszych
przyjmował w formie darów - nabiał i płody rolne oraz pasze
dla zwierząt. Miał wielki dar do stawiania trafnych diagnoz
chorym. Z tego powodu ludzie darzyli go wielkim zaufaniem.
Chorych wymagających leczenia szpitalnego - kierował do
szpitala w odległym od naszej Orawy Martinie. Do tego szpitala
w tamtych czasach , chorych trzeba było transportować
furmankami. Droga z Orawy do Trstieny i dalej do Martina w
tamtych czasach była wyboista. Podróż ciężko chorego
furmanką - cierpiącego np. na zapalenie wyrostka robaczkowego
- była dla chorego wielką męczarnią.
Zdarzało się, że
chorzy na zapalenie wyrostka robaczkowego, nie wytrzymali wstrząsów
na furmance. Umierali w drodze do szpitala lub w szpitalu. Takie
przypadki były wielką tragedią dla rodzin zmarłych. Pamiętam
do dziś, jedno takie smutne zdarzenie. Moja kuzynka w wieku 6
lat, zachorowała na zapalenie wyrostka robaczkowego. Nazywała
się Irenka Kadłubek. Podobnie jak ja, mieszkała też na Furmańcu.
Matka natychmiast wyruszyła z nią - furmanką- do szpitala do
Martina. Wyrostek robaczkowy pod wpływem wstrząsów na
furmance pękł i rozlał się po jamie brzusznej. Irenka zmarła
w szpitalu. Rozpacz matki i jej rodzeństwa, była nie do
opisania.
Lekarz Bronisław de
Lorme, leczył ludzi na wszystkie schorzenia nie wymagające
pobytu w szpitalu. Chorzy przychodzili do niego do gabinetu w
jego willi. Do ciężko chorych blisko, chodził do ich domów.
Gdy do chorego było daleko, rodzina chorego przyjeżdżała po
niego furmanką. Udzielał chorym pomocy o każdej porze dnia i
nocy. Nigdy nikomu pomocy nie odmówił. Po II wojnie światowej
nie uporał się na Orawie, tylko z gruźlicą i z tyfusem. W
okresie swojego życia na Orawie, wielu ludziom uratował życie.
Ci co obecnie jeszcze żyją, wspominają go z wielkim
szacunkiem do dziś – mimo upływu 42 lat od jego śmierci.
Do takich należę miedzy innymi ja, moja siostra Zofia, Antoni
Kwaśnica z Orawki, Karolina Wilczek mieszkająca obecnie na
Furmańcu. Z nimi do dziś rozmawiam, na temat lekarza Bronisława
de Lormei jego zasług dla ludzi na Orawie. Czterej wyżej
wymienieni jako dzieci - chorowaliśmy na zapalenie płuc.
Zapalenie płuc w tamtych czasach często kończyło się gruźlicą
i śmiercią. Wtedy przecież nie było jeszcze antybiotyków.
Do dzisiaj pamiętamy jak lekarz Bronisław de Lorme leczył nas
podczas zapalenia płuc i opowiadamy sobie o tym. Oto Jego sposób
leczenia tej choroby w tamtych czasach. Opowiem o tym na moim
przykładzie. Bardzo źle się czułam. Mama przyprowadziła
Pana de Lorme. Gdy mnie zbadał, powiedział mamie, że mam
zapalenie płuc. Mama tą wiadomością była przerażona, ale
wierzyła mocno w to, że on mnie uratuje. Poprosił mamę aby
mu dała lniane prześcieradło i miednicę z zimną wodą.
Przedarł prześcieradło na dwie części, jedną część
zamoczył w zimnej wodzie, mocno wycisnął i tym mokrym, zimnym
prześcieradłem owinął mnie. Na mokre prześcieradło owinął
suche i przykrył mnie pierzyną. Kiedy mokre prześcieradło od
mojej gorączki lekko przeschło, zdjął ze mnie obydwa prześcieradła
i robił następny kompres. Zabieg ten powtarzał aż do ustąpienia
gorączki. Te kompresy dawały mi wielką ulgę w cierpieniu i
wyleczyły mnie.
Lekarz Bronisław de
Lorme całą okupację współpracował w leczeniu chorych z
farmaceutą Panem Neupauerem, który miał swoją aptekę w Jabłonce.
Pan Neupauer, zapewniał chorym lekarstwa. Realizował recepty,
które im wystawiał, lekarz Bronisław de Lorme. Całą okupację
i jeszcze długo po wojnie, ci dwaj Panowie, cały czas ściśle
ze sobą współpracowali w leczeniu chorych. Lekarz Bronisław
de Lorme i farmaceuta Neupauer, mają więc wielkie zasługi dla
ludzi z Orawy, za swoją ofiarną pracę.
Państwo de Lorme i ich
sąsiedzi, Państwo Sienkiewiczowie
Zofia i Robert Sienkiewiczowie
fot. archiwum autorki
|
Państwo de
Lorme żyli w wielkiej przyjaźni z Zofią i Robertem
Sienkiewiczami. Wspierali ich we wszystkich sprawach w
czasie okupacji ponieważ ci państwo byli od nich starsi.
Obydwie rodziny w czasie okupacji miały do wyżywienia
nie tylko siebie, ale też i swoje synowe z dziećmi, które
tu do nich przyjechały aby przetrwać wojnę. Państwo de
Lorme mieli u siebie synową Halinę z małym synkiem
Andrzejkiem a Państwo Sienkiewiczowie synową Irenę z córeczką
Krystynką. Mężowie obydwu pań, walczyli z okupantem. O
ich losie rodziny nic nie wiedziały przez 6 lat.
Po wojnie okazało się , że syn Państwa Sienkiewiczów
- Henryk Sienkiewicz – zginął w czasie wojny i to
nie wiadomo gdzie.
|
Syn Państwa de
Lorme - Kazimierz - odnalazł się po wojnie w Szwajcarii ale
nie wrócił do Polski. Został tam na stałe. Czynił starania
aby tam do niego mogła przyjechać na stałe żona z synem.
Jego starania w Szwajcarii a żony w Polsce - trwały wiele lat.
Ich syn zdążył za ten czas ukończyć szkołę podstawową,
średnią i wyższe studia medyczne. Nadmieniam, że Państwo de
Lorme nie mieli już wtedy młodszego syna Antosia. Ten syn zmarł
w wieku 17 lat na gruźlicę, w okresie kiedy mieszkali na Śląsku.
Kazimierz, Halina i Andrzej de
Lorme w Szwajcarii fot.
archiwum autorki
Państwo de Lorme, Państwo
Sienkiewiczowie i moi Rodziece
Pamiętam lekarza
Bronisława de Lorme, jako naszego wspaniałego lekarza
rodzinnego, bardzo życzliwego sąsiada, który udzielał rad
naszym rodzicom niemal we wszystkich sprawach a nas dzieci
traktował na równi ze swoim wnuczkiem Andrzejem. Moje młodsze
rodzeństwo nazywało go dziadziusiem. Leczył nas na wszystkie
schorzenia jakie nas gnębiły. Naszego Tatę wyleczył z ciężkiej
choroby wątroby (Leczył go m.in. herbatą z dziurawca). Mojego
brata Ignasia wyleczył z choroby zwanej krzywicą (W dorosłym
wieku , brat nie miał żadnych śladów po tej chorobie).
Lekarz Bronisław de
Lorme, odwiedzał naszą rodzinę niemal codziennie. Kiedy szedł
na wycieczkę - ze swoim wnukiem Andrzejem- zawsze zabierał też
nas – (mnie, moje siostry i brata). Ulubione nasze
wycieczki w dzieciństwie z Panem de Lorme, to były wycieczki
do pomnika św. Hanki na Górze Dział w Podwilku. Na tych
wycieczkach, Pan de Lorme urządzał nam zawody. Mówił do nas:
„ Kto pierwszy dobiegnie do pomnika ten dostanie nagrodę”.
W nagrodę dawał nam cukierki, które w tamtych czasach były
dla nas wielkim rarytasem. Uczył nas też na tych wycieczkach
nazw różnych roślin. Zwracał naszą uwagę na rośliny
lecznicze. Uczył nas nazw drzew i krzewów. Był naszym wspaniałym
nauczycielem i wychowawcą.
Państwo de Lorme i Państwo
Sienkiewiczowie mieli wokół swoich domów duże ogrody a w
nich drzewa świerkowe, drzewa owocowe, krzewy owocowe,
truskawki, poziomki ogrodowe, wiele jarzyn takich, których
ludzie na Orawie jeszcze wtedy nie znali. Moi rodzice pomagali
obydwu tym rodzinom w pracach w ich ogrodach. Dzięki pracy u
nich, poznawali te nowe roślinki, uczyli się je uprawiać i
sadzili je też w swoim ogrodzie. Okazało się, że Pan Bronisław
de Lorme, był nie tylko wspaniałym lekarzem, ale też i
wspaniałym ogrodnikiem. Naszego Tatę nauczył szczepić drzewa
owocowe - szlachetnymi zrazami ( czyli gałązkami wyciętymi ze
szlachetnych drzew).
Tata robił obydwu
rodzinom inspekty, w których wczesną wiosną wysiewali nasiona
różnych jarzyn i kwiatów. Pikowali je w inspektach gdy podrosły,
a następnie wysadzali na grządki. Wtedy kiedy już nie było
mrozów. Już w marcu wysiewali do inspektów: pomidory, ogórki,
rzodkiewkę, kalarepę, kalafiory, buraczki, sałatę, kapustę.
Marchew, pietruszkę, koperek - wysiewali bezpośrednio na grządki.
Groch, fasolkę, bób, ziemniaki - sadzili na wyznaczone poletka
w ogrodzie. Obydwie rodziny dbały też o piękne kwiaty, które
zdobiły ich ogrody i wille. Ludzie przechodzący obok ich ogrodów,
podziwiali wszystko co w tych ogrodach rosło. Poznawali nowe
jarzyny. Otrzymane sadzonki od tych dwóch rodzin - sadzili w
swoich ogrodach. Wielu gospodarzy wzorując się na nich, w
swoich ogródkach też robiło inspekty.
Antonina de Lorme
fot.
archiwum autorki
Andrzej, Halina
i Bronisław de Lorme
fot. archiwum autorki
|
Żona Pana de
Lorme - Antonina - od wiosny do późnej jesieni swój
czas spędzała w ogrodzie. Jej małżonek też kochał
prace w ogrodzie, więc pomagał żonie we wszystkich
pracach - w wolnym czasie. W zimowe wieczory Państwo de
Lorme zapraszali nas do siebie. U nich bardzo miło spędzaliśmy
czas. Pan de Lorme miał gramofon, więc grał nam różne
piękne piosenki.
Wyrabiał w nas w
ten sposób, wrażliwość na piękno muzyki. W czasie Świąt
Bożego Narodzenia, grał nam kolędy, które z radością
słuchaliśmy i też śpiewaliśmy. Pani Halina przed świętami
Bożego Narodzenia uczyła nas robić ozdoby choinkowe ze
słomy, z kolorowych bibuł i z wydmuszek z jaj. Były to
łańcuchy, pajacyki, gwiazdki, aniołki itp. Ubieranie
choinki w te ozdoby, sprawiało nam wielką radość. Szóstego
grudnia zawsze przychodził do nas Święty Mikołaj. To
też każdego roku było wielkie przeżycie - dla nas
dzieci. Mikołaj egzaminował nas a następnie dawał nam
prezenty.
Państwo de
Lorme i Państwo Sienkiewiczowie, całą zimę karmili
ptaszki na swoich tarasach. Patrzenie jak jedzą, było
dla nich wielką przyjemnością. Ludzie wzorowali się na
nich i też karmili ptaki. Zimą obydwie rodziny zamawiały
u naszego Taty budki dla szpaków. Wiosną te budki, Tata
wieszał na drzewach w ich ogrodach. Robił też budki do
naszego ogrodu. Ptaszki odwdzięczały się za to pięknym
śpiewem - od wiosny do jesieni. Pan de Lorme umilał nam
życie cały rok - pięknymi melodiami i piosenkami. Kiedy
miał wolny czas - wiosną, latem, jesienią - wystawiał
gramofon na taras i grał piękne melodie, którymi
zachwycał się sam, Jego rodzina a także i sąsiedzi
oraz ludzie idący obok jego domu -do swoich pól.
Kiedy skończyła
się wojna, Pani Halina de Lorme i Pani Irena Sienkiewicz
wyjechały z dziećmi do Łodzi. W Łodzi miały swoje
mieszkania . Tam ich dzieci uczęszczały do szkoły
podstawowej, następnie średniej i na wyższe uczelnie.
Było nam bez nich bardzo smutno. Pani Halina de Lorm
przyjeżdżała z Andrzejem na Furmaniec w wakacje więc
mieliśmy z nimi kontakt jeszcze przez wiele lat. Po długich
staraniach Pani Halinie udało się wyjechać z synem na
stałe do Szwajcarii - do męża. Radość była ogromna
obydwu małżonków i ich syna Andrzeja. Byli nareszcie
razem. W Szwajcarii zostali na stałe. Kilka razy
odwiedzili na Furmańcu Pana de Lorme. Żyjąc w
Szwajcarii, przysyłali mu paczki z potrzebnymi rzeczami,
w tym czekolady i różne słodycze. Słodyczami dzielił
się też z nami.
W tym miejscu możecie Państwo
zapytać mnie: Dlaczego paczki przysyłali Panu de Lorme a
nie Państwu de Lormre? Wyjaśniam, że dwa lata po wojnie
Pana de Lorme spotkało wielkie nieszczęście. |
Jego żona zachorowała
na raka przewodu pokarmowego. Był bezradny bo nie mógł jej z
tej choroby wyleczyć. Łagodził tylko jej cierpienie środkami
przeciwbólowymi. Zmarła biedaczka po kilku miesiącach.
Pochowano ją w Orawce na przykościelnym cmentarzu w 1947r. Rok
wcześniej zmarła Pani Zofia Sienkiewicz. Panią Zofię
Sienkiewicz pochowano w Podwilku na cmentarzu za Kościołem w
1946r.Pan Robert Sienkiewicz bez żony, czuł się bardzo
samotny więc sprzedał swoją posiadłość i wyjechał w głąb
kraju, do swojej rodziny. Dalsze jego losy, nie były nam już
znane.
Nasza rodzina bardzo
przeżyła śmierć Pani Zofii Sienkiewicz i Pani Antoniny de
Lorme. Państwo Zofia i Robert Sienkiewiczowie byli chrzestnymi
rodzicami - mojej starszej siostry Zofii, moimi oraz naszego młodszego
brata Ignasia. Bardzo się o nas troszczyli, od początku
naszego życia. Chrzestna piekła wspaniałe ciasta drożdżowe,
którymi nas przy każdej okazji częstowała. Szyła dla nas piękne
ubranka, w czasie okupacji - ze swoich i chrzestnego ubrań.
Nasi Chrzestni pozwalali nam jeść wszystkie owoce, które rosły
w ich ogrodzie. Śmierć naszej Chrzestnej - Zofii Sienkiewicz
oraz śmierć Pani Antoniny de Lorme, były dla nas bardzo
przykrym przeżyciem. Tęskniliśmy też za naszym Chrzestnym
– Robertem Sienkiewiczem, kiedy opuścił Furmaniec i nas.
Pan Bronisław de
Lorme, bardzo przeżywał śmierć swojej żony. Smutno mu było
też z powodu utraty życzliwych przyjaciół -Państwa
Sienkiewiczów. Na Furmańcu bardzo bliscy dla niego wtedy, byli
już tylko nasi Rodzice i my - ich dzieci. Po śmierci żony,
przez wiele lat, smutki Panu de Lorme - latem - koili: siostra -
Matuszewicz i brat Marceli, którzy na stałe mieszkali w
Warszawie. Brat Marceli pracował w redakcji jakiejś gazety.
Przysyłał Panu de Lorme różne gazety, które czytał on i cała
nasza rodzina oraz znajomi. Z Krakowa przyjeżdżali do Pana de
Lorme - Państwo Janina i Józef Tarnowscy oraz Państwo
Panasiewiczowie z synami. Oni też pomagali zapełniać Jego
wille latem.
W 50 latach, na
Furmaniec zaczęli przyjeżdżać ze Śląska Państwo Władysława
i Władysław Krzewscy. Bardzo im się to miejsce spodobało, więc
kupili sobie plac budowlany i wybudowali piękną wille w stylu
Witkiewicza, która do dziś zdobi Furmaniec. Po przejściu na
emerytury zamieszkali w swojej willi na stałe. Pan de Lorme
bardzo szybko zaprzyjaźnił się z tą rodziną. Mieli sobie dużo
do opowiadania ponieważ Państwo Krzewscy przybyli z tego
miejsca na Śląsku, w którym 20 lat wcześniej, mieszkali Państwo
de Lorme. Wzajemna ich przyjaźń, trwała aż do końca życia
Pana de Lorme.
W 50 latach - lekarza
Bronisława de Lorme - spotkało kolejne nieszczęście. Udar mózgu
spowodował u niego paraliż prawej strony ciała. Z tego powodu
był bardzo nieszczęśliwy. Moi Rodzice opiekowali się nim w
czasie choroby. Ponieważ jego stan wymagał długiej
rehabilitacji, zatrudnił pielęgniarkę, która robiła mu masaże
sparaliżowanej części ciała. Po pewnym czasie mógł już
chodzić przy pomocy laski, ale niezbyt daleko. Chodzenie, było
dla niego wielkim wysiłkiem. Spacery do św. Hanki stały - się
wtedy niemożliwe. W 60 latach kiedy czuł, że zbliża się już
koniec jego życia, sprzedał swoją willę Związkowi
Zawodowemu Gospodarki Komunalnej w Warszawie. Zastrzegł sobie u
nowych właścicieli willi dożywotnio pokój. W czasie
rozbudowy domu wczasowego - na bazie jego willi, mieszkał u
naszych rodziców (Zbudowany dom obecnie nazywa się: „Dom
wczasowy pod Danielkami”). Po zakończeniu rozbudowy domu
wczasowego, lekarz Bronisław de Lorme przeprowadził się do
swojego pokoju. Moi Rodzice mieli wstęp do niego o każdej
porze dnia, więc odwiedzali go codziennie, tyle razy ile razy
była taka potrzeba. Opiekując się nim, odwdzięczali mu się,
za Jego wielką troskę o naszą rodzinę. Za jego dobroć,
przyjaźń, życzliwość i leczenie całej naszej rodziny w
okresie kiedy był zdrowy. Ja i moje rodzeństwo w 50 latach,
kolejno opuszczaliśmy dom rodzinny. Najpierw była szkoła,
następnie praca. Rodziców i lekarza Bronisława de Lorme -
odwiedzaliśmy - w miarę naszych możliwości. Spotkania z nim
były zawsze bardzo serdeczne. Cieszyliśmy się wzajemnie każdym
naszym spotkaniem. Przypominaliśmy sobie z naszego dzieciństwa
i wczesnej młodości - wspólne przeżycia z nim i jego rodziną
- na Furmańcu.
Do końca życia był
sprawny psychicznie i miał dobrą pamięć.Na jednym ze spotkań
powiedział nam: „ Bardzo bym chciał obudzić się za 100
lat i zobaczyć co ludzie nowego wynaleźli i jak się ludziom
żyje?” (Szkoda, że Jego marzenie nie może się spełnić).
Z fizyczną kondycją lekarza Bronisława de Lorme, nie było
dobrze do końca życia.
Pragnę jeszcze
czytelnikom powiedzieć, że: Pan de Lorme z wielkim szacunkiem
odnosił się do ludzi. Nigdy nikomu nie dał odczuć, że jest
ważniejszy, niż np. rolnicy – żyjący w jego otoczeniu.
Szanował ludzi na wsi, doceniał ich ciężką prace na roli,
był dla nich pełen uznania. Leczył ich z wielkim poświęceniem
kiedy chorowali. Za tą jego życzliwość, ludzie bardzo go
cenili i szanowali. Zostawił po sobie, bardzo miłe
wspomnienia.
Mieszkańcy Orawy,
przyjmowali od lekarza Bronisława de Lorme różne cenne dla
nich rady. Ważne były dla ludzi Jego rady w sprawach,
profilaktyki zdrowotnej. Ostrzegał palaczy przed zgubnymi
skutkami palenia w przyszłości. Ten szlachetny człowiek -
bardzo kochał też zwierzęta. Zwracał ludziom uwagę, gdy
widział, że ich zwierzęta cierpią z różnych powodów.
Litował się nad pieskami , które gospodarze trzymali na łańcuchach
i nie zwalniali z łańcuchów na noc. Ubolewał nad krowami uwiązanymi
na łańcuchach w polu w czasie upałów. Szkoda mu było koni,
które wykonywały ciężką pracę w polu na upałach, lub gdy
ciągnęły wozy wyładowane płodami rolnymi, albo drewnem z
lasu - ponad ich siły. Prosił ludzi aby szanowali te
szlachetne zwierzęta i nie zapominali, że one podobnie jak
ludzie, czują ból, zmęczenie, upał, głód, pragnienie.
Prosił aby wczuwali się w sytuację zwierząt, które im
wiernie służą.
Lekarz Bronisław de
Lorme swoje zwierzęta kochał i bardzo o wszystkie dbał. Swoim
postępowaniem ze zwierzętami, dawał przykład ludziom w
otoczeniu. Ludzie na Orawie darzyli go wielkim zaufaniem i często
prosili go o różne rady. Czasami w udzielaniu rad był
dowcipny. Oto przykład. Pewna kobieta prosiła go o radę bo
jej syn był bardzo nieposłuszny. Po wysłuchaniu jej relacji
powiedział jej:„ Nie urodzi wrona sokoła”.
Był człowiekiem
bardzo skromnym. Świadczy o tym m.in. to, że nie życzył
sobie pomnika na swoim grobie. Powiedział nam o tym na jednym
ze spotkań u naszych Rodziców parę lat przed swoją śmiercią.
Uważał, że pomnik wyraża pychę ludzką a umarłemu nic nie
daje. Prosił naszego tatę, aby zrobił mu brzozowy krzyż na
jego grobie - gdy umrze. Lubił brzozy za swojego życia. Mówił
nam, że brzozy koją zdenerwowanie i łagodzą ból. Bolącą
część ciała trzeba przytulać do brzozy a ona uleczy to
miejsce.
A oto już ostatnie
chwile życia Pana de Lorme .
Odwiedziliśmy Pana de
Lorme (z moim mężem – Henrykiem Nowickim ), dwa tygodnie
przed Jego śmiercią w jego pokoiku w Domu Wczasowym. Nie
wstawał już z łóżka. Widzieliśmy, że jest już bardzo słaby.
Proponowaliśmy mu leczenie w szpitalu. On jednak na to nie
wyraził zgody. Powiedział nam, że nasi rodzice dobrze się
nim opiekują. Przychodzą na każde jego wezwanie i to mu
wystarcza. Jeżeli dane mu jest już umierać, to chce umrzeć
przy swoich życzliwych mu ludziach a nie w szpitalu.
Byliśmy zmuszeni
uszanować to jego życzenie. Przyjechaliśmy do Rodziców po dwóch
tygodniach. Nasz kochany przyjaciel już nie żył. Mieszkaliśmy
wtedy w Witowie na Podhalu. Telefony były rzadkością. Nasi
Rodzice nie powiadomili nas o jego śmierci. Pana de Lorme
pochowano na cmentarzu w Orawce przy jego małżonce. Było to w
1968 r.Nasz Tata spełnił jego życzenie i zrobił im na grobie
krzyż z brzozy. Nasza rodzina oraz rodzina Państwa Krzewskich
- opiekowała się cały czas wspólnym grobem – Państwa
de Lorme. Parę lat temu wnuk Państwa de Lorme - Andrzej, który
nadal mieszka w Szwajcarii - zlecił zrobienie marmurowego
nagrobka, na grobie swoich Dziadków. Mimo, że postąpił wbrew
woli swojego ukochanego Dziadziusia - zrobił dobrze. Dzięki
trwałemu nagrobkowi, ich grób przetrwa wieki w Orawce a na to
sobie zasłużyli. Niechaj szlachetność lekarza Bronisława de
Lorme – jego dobroć, uczciwość, sprawiedliwość,
bezinteresowność, życzliwoś dla ludzi - ciągle owocuje.
Niechaj społeczeństwo na Orawie i nie tylko - na jego postępowaniu
się wzoruje. Pokój Jego duszy! |