Irena Nowicka
Kraków, 15.02.2010 r.

Wspomnienia o lekarzu Bronisławie de Lorme
wspaniałym człowieku, przyjacielu ludzi na Orawie w latach 1930 – 1968
- w 42 rocznice Jego śmierci

 


Bronisław de Lorme
 fot. archiwum autorki

Na wstępie informuję czytelników, że lekarz Bronisław de Lorme wraz z żoną Antoniną, zamieszkali na stałe na Orawie - w Podwilku na Furmańcu - pod koniec lat 20 ubiegłego stulecia (dokładna data nie jest mi znana). Wcześniej Państwo de Lorme w raz ze swoimi synami – Kazimierzem i Antonim mieszkali na Śląsku - w miasteczku Milowice koło Sosnowca. Pan Bronisław de Lorme pracował w przychodni lekarskiej kopalni - „ Niwka Modrzejów.” Przedimek „de” przed jego nazwiskiem jest dowodem na to, że pochodził z magnackiej rodziny francuskiej.
Państwo de Lorme mieszkając na Śląsku, latem przyjeżdżali na wypoczynek na Orawę do miejscowości Orawka. Tu wynajmowali latem mieszkanie u gospodarzy i wypoczywali. W tym samym czasie co oni - na Orawę przyjeżdżało dużo wczasowiczów ze Śląska i z Krakowa. Ludzie na Orawie przyjezdnych nazywali letnikami. Chętnie wynajmowali im na lato pokoje, sprzedawali nabiał, drób i inne produkty spożywcze. Dla ludzi na Orawie była to jedyna okazja, aby od letników uzyskać pieniądze na niezbędne wydatki. Letnicy - w tym Państwo de Lorme – latem wędrowali po orawskich lasach, które obfitowały w różne owoce. W tamtych latach - w lasach było bardzo dużo grzybów. Zbieranie ich, sprawiało im wielką przyjemność. Urządzali sobie też wycieczki na Babią Górę. Podziwiali stąd od południa Tatry oraz rozległą dolinę wzdłuż Tatr. Od strony północnej, oglądali krajobrazy aż po Kraków. Na Orawie wtedy powietrze było bardzo czyste. Ludzie palili w piecach tylko drewnem. W lasach był porządek. Gospodarze zbierali gałęzie i szyszki na opał. (Szkoda, że nie czyszczą lasów tak samo obecnie). Woda w rzece Czarna Orawa i w jej dopływach, była kryształowo czysta. 

Obfitowała w dużą ilość ryb i raków. Letnicy po wypoczynku na Orawie, czuli się szczęśliwi i myśleli o tym aby tu wrócić w następnym roku. Ludzie letników serdeczne żegnali - kwiatami - i zapraszali ich do siebie na następny rok. Kilka rodzin, które często spędzały w Orawce swoje urlopy, tak pokochało Orawkę, że postanowiło tu zamieszkać na stałe - po przejściu na emerytury. Do takich m.in. należeli Państwo Antonina i Bronisław de Lorme oraz Państwo Sienkiewiczowie. Te dwie rodziny, kupiły sobie działki budowlane na Furmańcu w Podwilku - przy granicy Orawki - i wybudowały piękne, drewniane wille. Państwo Sienkiewiczowie - obok swojej willi - wybudowali mały domek (wyłącznie dla siebie). Ja poznałam te dwie wspaniałe rodziny, jako dziecko, ponieważ moi Rodzice - Józefina i Wawrzyniec Symalowie - wybudowali swój dom - obok willi Państwa de Lorme.

Furmaniec

Zanim opowiem o życiu wyżej wymienionych mieszkańców na Furmańcu, wyjaśnię czytelnikom gdzie ten Furmaniec jest i jak do niego można dojechać. Moją informację kieruję zarówno do mieszkańców Orawy jak i do turystów. Czynię to dlatego, że tego Furmańca w Podwilku, nikt nie kojarzy z Podwilkiem tylko z Orawką, a konkretnie z przysiółkiem Orawki - Góra. Tylko mieszkańcy Furmańca wiedzą, że mieszkają w Podwilku a nie w Orawce. Z Podwilka do Furmańca nie ma dojazdu. Wieś Podwilk jest za górą Dział i nie widać jej z tego miejsca. Nie należy więc szukać Furmańca w Podwilku tylko w Orawce. Na Furmaniec- obecnie- można dojechać asfaltową dróżką tylko z Orawki.( tak było zawsze, tylko że ta dróżka dawniej nie była asfaltowa lecz skalista, błotnista, wyboista i trudna do przebycia)

Jadąc z Podwilka do Orawki jest to pierwsza dróżka w lewo w Orawce. Tą dróżką dojeżdża się pod „Dom Wczasowy pod Danielkami‘’. Ten Dom Wczasowy oraz 11 domów w jego okolicy to Furmaniec należący do wsi Podwilk. Tu gdzie obecnie jest „Dom Wczasowy pod Danielkami”- przed laty była - willa Państwa de Lorme. Stali mieszkańcy Furmańca przy Orawce, należą do wsi Podwilk. Przydzieleni są jednak do Parafii w Orawce. Dzieci mieszkańców stąd, uczęszczają do szkoły w Orawce. Mieszkańcy z Furmańca są związani pod każdym względem z Orawką a nie ze swoim Podwilkiem. Ubolewają nad tym, że nie mogą należeć do Orawki. Nie ma jednak w tej sprawie rozwiązania. Listonosz z Jabłonki przynosi im przesyłki ponieważ listonosz z Podwilka miał z tym wielki problem. Kolejni mieszkańcy Furmańca kochają to miejsce. Jest ono otoczone lasami i oddalone od głównej drogi. Mają tu błogi spokój. Skąd wzięła się nazwa tego miejsca? Wyjaśniam! Przez Furmaniec przy Orawce, w dawnych czasach prowadził szlak solny z Wieliczki na Węgry. Kupcy wozili na Węgry sól a przywozili do Polski miedź. (również inne produkty) W tym miejscu, zatrzymywali się aby sprawdzić wozy i pozwolić koniom na wypoczynek. Ludzie nazwali to miejsce – Furmaniec.  Podwilk ma jeszcze drugie miejsce, które też nazywa się Furmniec. To drugie miejsce jest przy drodze prowadzącej do Zubrzycy Dolnej. Z lokalizacją tamtego Furmańca nie ma problemów.

Po tym wyjaśnieniu przekażę czytelnikom fragmenty mojej wiedzy na temat rodziny Pastwa de Lorme i ich dwóch sąsiadów na Furmańcu przy Orawce – w latach 1930 -1868.

Byli oni najbardziej zaprzyjaźnieni z Państwem Sienkiewiczami oraz moimi Rodzicami. Do wybuchu II wojny światowej, obydwie rodziny wynajmowały letnikom pokoje w swoich willach. Prowadziły też stołówki dla gości, którzy u nich mieszkali. Furmaniec był ulubionym miejscem na wypoczynek dla ludzi z głębi kraju. Spacery po lesie i śpiew ptaków, koiły ich zmęczenie, po całorocznej pracy w mieście. Kiedy wybuchła II wojna światowa, skończyły się przyjazdy letników na Orawę - w tym również na Furmaniec. Dla ludności skończyły się cenne dochody, które latem zapewniali im letnicy. Dotkliwie odczuli brak letników również - Państwo de Lorme i Państwo Sienkiewiczowie. Aby wyżywić swoje rodziny, musieli sobie jakoś radzić. Żywili się tym co im urosło w ogrodach i tym co sami wyhodowali oraz tym co otrzymali od życzliwych im ludzi. Wiemy, że Hitler naszą Orawę - należącą do Polski od 1920 roku - przyłączył do Słowacji.

Przed lekarzem - Bronisławem de Lorme - stanęły w tym okresie ważne zadania na Orawie. Jako lekarz był dla ludzi w tym czasie bardzo potrzebny. Jego pomocy medycznej ludzie na Orawie bardzo potrzebowali. W leczeniu ludzi wykazał swoją wielką szlachetność. W Jabłonce u Państwa Wierczków przyjmował chorych z Orawy lekarz, który tu przybył ze Słowacji, ale temu lekarzowi za wizytę trzeba było płacić pieniędzmi. Większość ludzi w tym czasie nie miała pieniędzy, z tego powodu rzadko korzystali z pomocy tamtego lekarza. Chętnie natomiast szukali pomocy u lekarza Bronisława de Lorme, którego poznali przed wybuchem II wojny światowej.

Lekarz Bronisław de Lorme, biednych ludzi leczył darmo. Od zamożniejszych przyjmował w formie darów - nabiał i płody rolne oraz pasze dla zwierząt. Miał wielki dar do stawiania trafnych diagnoz chorym. Z tego powodu ludzie darzyli go wielkim zaufaniem. Chorych wymagających leczenia szpitalnego - kierował do szpitala w odległym od naszej Orawy Martinie. Do tego szpitala w tamtych czasach , chorych trzeba było transportować furmankami. Droga z Orawy do Trstieny i dalej do Martina w tamtych czasach była wyboista. Podróż ciężko chorego furmanką - cierpiącego np. na zapalenie wyrostka robaczkowego - była dla chorego wielką męczarnią.

Zdarzało się, że chorzy na zapalenie wyrostka robaczkowego, nie wytrzymali wstrząsów na furmance. Umierali w drodze do szpitala lub w szpitalu. Takie przypadki były wielką tragedią dla rodzin zmarłych. Pamiętam do dziś, jedno takie smutne zdarzenie. Moja kuzynka w wieku 6 lat, zachorowała na zapalenie wyrostka robaczkowego. Nazywała się Irenka Kadłubek. Podobnie jak ja, mieszkała też na Furmańcu. Matka natychmiast wyruszyła z nią - furmanką- do szpitala do Martina. Wyrostek robaczkowy pod wpływem wstrząsów na furmance pękł i rozlał się po jamie brzusznej. Irenka zmarła w szpitalu. Rozpacz matki i jej rodzeństwa, była nie do opisania.

Lekarz Bronisław de Lorme, leczył ludzi na wszystkie schorzenia nie wymagające pobytu w szpitalu. Chorzy przychodzili do niego do gabinetu w jego willi. Do ciężko chorych blisko, chodził do ich domów. Gdy do chorego było daleko, rodzina chorego przyjeżdżała po niego furmanką. Udzielał chorym pomocy o każdej porze dnia i nocy. Nigdy nikomu pomocy nie odmówił. Po II wojnie światowej nie uporał się na Orawie, tylko z gruźlicą i z tyfusem. W okresie swojego życia na Orawie, wielu ludziom uratował życie. Ci co obecnie jeszcze żyją, wspominają go z wielkim szacunkiem do dziś – mimo upływu 42 lat od jego śmierci. Do takich należę miedzy innymi ja, moja siostra Zofia, Antoni Kwaśnica z Orawki, Karolina Wilczek mieszkająca obecnie na Furmańcu. Z nimi do dziś rozmawiam, na temat lekarza Bronisława de Lormei jego zasług dla ludzi na Orawie. Czterej wyżej wymienieni jako dzieci - chorowaliśmy na zapalenie płuc. Zapalenie płuc w tamtych czasach często kończyło się gruźlicą i śmiercią. Wtedy przecież nie było jeszcze antybiotyków. Do dzisiaj pamiętamy jak lekarz Bronisław de Lorme leczył nas podczas zapalenia płuc i opowiadamy sobie o tym. Oto Jego sposób leczenia tej choroby w tamtych czasach. Opowiem o tym na moim przykładzie. Bardzo źle się czułam. Mama przyprowadziła Pana de Lorme. Gdy mnie zbadał, powiedział mamie, że mam zapalenie płuc. Mama tą wiadomością była przerażona, ale wierzyła mocno w to, że on mnie uratuje. Poprosił mamę aby mu dała lniane prześcieradło i miednicę z zimną wodą. Przedarł prześcieradło na dwie części, jedną część zamoczył w zimnej wodzie, mocno wycisnął i tym mokrym, zimnym prześcieradłem owinął mnie. Na mokre prześcieradło owinął suche i przykrył mnie pierzyną. Kiedy mokre prześcieradło od mojej gorączki lekko przeschło, zdjął ze mnie obydwa prześcieradła i robił następny kompres. Zabieg ten powtarzał aż do ustąpienia gorączki. Te kompresy dawały mi wielką ulgę w cierpieniu i wyleczyły mnie.

Lekarz Bronisław de Lorme całą okupację współpracował w leczeniu chorych z farmaceutą Panem Neupauerem, który miał swoją aptekę w Jabłonce. Pan Neupauer, zapewniał chorym lekarstwa. Realizował recepty, które im wystawiał, lekarz Bronisław de Lorme. Całą okupację i jeszcze długo po wojnie, ci dwaj Panowie, cały czas ściśle ze sobą współpracowali w leczeniu chorych. Lekarz Bronisław de Lorme i farmaceuta Neupauer, mają więc wielkie zasługi dla ludzi z Orawy, za swoją ofiarną pracę.

Państwo de Lorme i ich sąsiedzi, Państwo Sienkiewiczowie


Zofia i Robert Sienkiewiczowie            
fot. archiwum autorki

Państwo de Lorme żyli w wielkiej przyjaźni z Zofią i Robertem Sienkiewiczami. Wspierali ich we wszystkich sprawach w czasie okupacji ponieważ ci państwo byli od nich starsi. Obydwie rodziny w czasie okupacji miały do wyżywienia nie tylko siebie, ale też i swoje synowe z dziećmi, które tu do nich przyjechały aby przetrwać wojnę. Państwo de Lorme mieli u siebie synową Halinę z małym synkiem Andrzejkiem a Państwo Sienkiewiczowie synową Irenę z córeczką Krystynką. Mężowie obydwu pań, walczyli z okupantem. O ich losie rodziny nic nie wiedziały przez 6 lat.
Po wojnie okazało się , że syn Państwa Sienkiewiczów - Henryk Sienkiewicz – zginął w czasie wojny i to nie wiadomo gdzie.
    

 Syn Państwa de Lorme - Kazimierz - odnalazł się po wojnie w Szwajcarii ale nie wrócił do Polski. Został tam na stałe. Czynił starania aby tam do niego mogła przyjechać na stałe żona z synem. Jego starania w Szwajcarii a żony w Polsce - trwały wiele lat. Ich syn zdążył za ten czas ukończyć szkołę podstawową, średnią i wyższe studia medyczne. Nadmieniam, że Państwo de Lorme nie mieli już wtedy młodszego syna Antosia. Ten syn zmarł w wieku 17 lat na gruźlicę, w okresie kiedy mieszkali na Śląsku.


Kazimierz, Halina i Andrzej de Lorme w Szwajcarii     fot. archiwum autorki

 

Państwo de Lorme, Państwo Sienkiewiczowie i moi Rodziece

Pamiętam lekarza Bronisława de Lorme, jako naszego wspaniałego lekarza rodzinnego, bardzo życzliwego sąsiada, który udzielał rad naszym rodzicom niemal we wszystkich sprawach a nas dzieci traktował na równi ze swoim wnuczkiem Andrzejem. Moje młodsze rodzeństwo nazywało go dziadziusiem. Leczył nas na wszystkie schorzenia jakie nas gnębiły. Naszego Tatę wyleczył z ciężkiej choroby wątroby (Leczył go m.in. herbatą z dziurawca). Mojego brata Ignasia wyleczył z choroby zwanej krzywicą (W dorosłym wieku , brat nie miał żadnych śladów po tej chorobie).

Lekarz Bronisław de Lorme, odwiedzał naszą rodzinę niemal codziennie. Kiedy szedł na wycieczkę - ze swoim wnukiem Andrzejem- zawsze zabierał też nas – (mnie, moje siostry i brata). Ulubione nasze wycieczki w dzieciństwie z Panem de Lorme, to były wycieczki do pomnika św. Hanki na Górze Dział w Podwilku. Na tych wycieczkach, Pan de Lorme urządzał nam zawody. Mówił do nas: „ Kto pierwszy dobiegnie do pomnika ten dostanie nagrodę”. W nagrodę dawał nam cukierki, które w tamtych czasach były dla nas wielkim rarytasem. Uczył nas też na tych wycieczkach nazw różnych roślin. Zwracał naszą uwagę na rośliny lecznicze. Uczył nas nazw drzew i krzewów. Był naszym wspaniałym nauczycielem i wychowawcą.

Państwo de Lorme i Państwo Sienkiewiczowie mieli wokół swoich domów duże ogrody a w nich drzewa świerkowe, drzewa owocowe, krzewy owocowe, truskawki, poziomki ogrodowe, wiele jarzyn takich, których ludzie na Orawie jeszcze wtedy nie znali. Moi rodzice pomagali obydwu tym rodzinom w pracach w ich ogrodach. Dzięki pracy u nich, poznawali te nowe roślinki, uczyli się je uprawiać i sadzili je też w swoim ogrodzie. Okazało się, że Pan Bronisław de Lorme, był nie tylko wspaniałym lekarzem, ale też i wspaniałym ogrodnikiem. Naszego Tatę nauczył szczepić drzewa owocowe - szlachetnymi zrazami ( czyli gałązkami wyciętymi ze szlachetnych drzew).

Tata robił obydwu rodzinom inspekty, w których wczesną wiosną wysiewali nasiona różnych jarzyn i kwiatów. Pikowali je w inspektach gdy podrosły, a następnie wysadzali na grządki. Wtedy kiedy już nie było mrozów. Już w marcu wysiewali do inspektów: pomidory, ogórki, rzodkiewkę, kalarepę, kalafiory, buraczki, sałatę, kapustę. Marchew, pietruszkę, koperek - wysiewali bezpośrednio na grządki. Groch, fasolkę, bób, ziemniaki - sadzili na wyznaczone poletka w ogrodzie. Obydwie rodziny dbały też o piękne kwiaty, które zdobiły ich ogrody i wille. Ludzie przechodzący obok ich ogrodów, podziwiali wszystko co w tych ogrodach rosło. Poznawali nowe jarzyny. Otrzymane sadzonki od tych dwóch rodzin - sadzili w swoich ogrodach. Wielu gospodarzy wzorując się na nich, w swoich ogródkach też robiło inspekty.


Antonina de Lorme
 fot. archiwum autorki


Andrzej, Halina i Bronisław de Lorme
fot. archiwum autorki

Żona Pana de Lorme - Antonina - od wiosny do późnej jesieni swój czas spędzała w ogrodzie. Jej małżonek też kochał prace w ogrodzie, więc pomagał żonie we wszystkich pracach - w wolnym czasie. W zimowe wieczory Państwo de Lorme zapraszali nas do siebie. U nich bardzo miło spędzaliśmy czas. Pan de Lorme miał gramofon, więc grał nam różne piękne piosenki.

Wyrabiał w nas w ten sposób, wrażliwość na piękno muzyki. W czasie Świąt Bożego Narodzenia, grał nam kolędy, które z radością słuchaliśmy i też śpiewaliśmy. Pani Halina przed świętami Bożego Narodzenia uczyła nas robić ozdoby choinkowe ze słomy, z kolorowych bibuł i z wydmuszek z jaj. Były to łańcuchy, pajacyki, gwiazdki, aniołki itp. Ubieranie choinki w te ozdoby, sprawiało nam wielką radość. Szóstego grudnia zawsze przychodził do nas Święty Mikołaj. To też każdego roku było wielkie przeżycie - dla nas dzieci. Mikołaj egzaminował nas a następnie dawał nam prezenty.

Państwo de Lorme i Państwo Sienkiewiczowie, całą zimę karmili ptaszki na swoich tarasach. Patrzenie jak jedzą, było dla nich wielką przyjemnością. Ludzie wzorowali się na nich i też karmili ptaki. Zimą obydwie rodziny zamawiały u naszego Taty budki dla szpaków. Wiosną te budki, Tata wieszał na drzewach w ich ogrodach. Robił też budki do naszego ogrodu. Ptaszki odwdzięczały się za to pięknym śpiewem - od wiosny do jesieni. Pan de Lorme umilał nam życie cały rok - pięknymi melodiami i piosenkami. Kiedy miał wolny czas - wiosną, latem, jesienią - wystawiał gramofon na taras i grał piękne melodie, którymi zachwycał się sam, Jego rodzina a także i sąsiedzi oraz ludzie idący obok jego domu -do swoich pól.

Kiedy skończyła się wojna, Pani Halina de Lorme i Pani Irena Sienkiewicz wyjechały z dziećmi do Łodzi. W Łodzi miały swoje mieszkania . Tam ich dzieci uczęszczały do szkoły podstawowej, następnie średniej i na wyższe uczelnie. Było nam bez nich bardzo smutno. Pani Halina de Lorm przyjeżdżała z Andrzejem na Furmaniec w wakacje więc mieliśmy z nimi kontakt jeszcze przez wiele lat. Po długich staraniach Pani Halinie udało się wyjechać z synem na stałe do Szwajcarii - do męża. Radość była ogromna obydwu małżonków i ich syna Andrzeja. Byli nareszcie razem. W Szwajcarii zostali na stałe. Kilka razy odwiedzili na Furmańcu Pana de Lorme. Żyjąc w Szwajcarii, przysyłali mu paczki z potrzebnymi rzeczami, w tym czekolady i różne słodycze. Słodyczami dzielił się też z nami.
W tym miejscu możecie Państwo zapytać mnie: Dlaczego paczki przysyłali Panu de Lorme a nie Państwu de Lormre? Wyjaśniam, że dwa lata po wojnie Pana de Lorme spotkało wielkie nieszczęście.

Jego żona zachorowała na raka przewodu pokarmowego. Był bezradny bo nie mógł jej z tej choroby wyleczyć. Łagodził tylko jej cierpienie środkami przeciwbólowymi. Zmarła biedaczka po kilku miesiącach. Pochowano ją w Orawce na przykościelnym cmentarzu w 1947r. Rok wcześniej zmarła Pani Zofia Sienkiewicz. Panią Zofię Sienkiewicz pochowano w Podwilku na cmentarzu za Kościołem w 1946r.Pan Robert Sienkiewicz bez żony, czuł się bardzo samotny więc sprzedał swoją posiadłość i wyjechał w głąb kraju, do swojej rodziny. Dalsze jego losy, nie były nam już znane.

Nasza rodzina bardzo przeżyła śmierć Pani Zofii Sienkiewicz i Pani Antoniny de Lorme. Państwo Zofia i Robert Sienkiewiczowie byli chrzestnymi rodzicami - mojej starszej siostry Zofii, moimi oraz naszego młodszego brata Ignasia. Bardzo się o nas troszczyli, od początku naszego życia. Chrzestna piekła wspaniałe ciasta drożdżowe, którymi nas przy każdej okazji częstowała. Szyła dla nas piękne ubranka, w czasie okupacji - ze swoich i chrzestnego ubrań. Nasi Chrzestni pozwalali nam jeść wszystkie owoce, które rosły w ich ogrodzie. Śmierć naszej Chrzestnej - Zofii Sienkiewicz oraz śmierć Pani Antoniny de Lorme, były dla nas bardzo przykrym przeżyciem. Tęskniliśmy też za naszym Chrzestnym – Robertem Sienkiewiczem, kiedy opuścił Furmaniec i nas.

Pan Bronisław de Lorme, bardzo przeżywał śmierć swojej żony. Smutno mu było też z powodu utraty życzliwych przyjaciół -Państwa Sienkiewiczów. Na Furmańcu bardzo bliscy dla niego wtedy, byli już tylko nasi Rodzice i my - ich dzieci. Po śmierci żony, przez wiele lat, smutki Panu de Lorme - latem - koili: siostra - Matuszewicz i brat Marceli, którzy na stałe mieszkali w Warszawie. Brat Marceli pracował w redakcji jakiejś gazety. Przysyłał Panu de Lorme różne gazety, które czytał on i cała nasza rodzina oraz znajomi. Z Krakowa przyjeżdżali do Pana de Lorme - Państwo Janina i Józef Tarnowscy oraz Państwo Panasiewiczowie z synami. Oni też pomagali zapełniać Jego wille latem.

W 50 latach, na Furmaniec zaczęli przyjeżdżać ze Śląska Państwo Władysława i Władysław Krzewscy. Bardzo im się to miejsce spodobało, więc kupili sobie plac budowlany i wybudowali piękną wille w stylu Witkiewicza, która do dziś zdobi Furmaniec. Po przejściu na emerytury zamieszkali w swojej willi na stałe. Pan de Lorme bardzo szybko zaprzyjaźnił się z tą rodziną. Mieli sobie dużo do opowiadania ponieważ Państwo Krzewscy przybyli z tego miejsca na Śląsku, w którym 20 lat wcześniej, mieszkali Państwo de Lorme. Wzajemna ich przyjaźń, trwała aż do końca życia Pana de Lorme.

W 50 latach - lekarza Bronisława de Lorme - spotkało kolejne nieszczęście. Udar mózgu spowodował u niego paraliż prawej strony ciała. Z tego powodu był bardzo nieszczęśliwy. Moi Rodzice opiekowali się nim w czasie choroby. Ponieważ jego stan wymagał długiej rehabilitacji, zatrudnił pielęgniarkę, która robiła mu masaże sparaliżowanej części ciała. Po pewnym czasie mógł już chodzić przy pomocy laski, ale niezbyt daleko. Chodzenie, było dla niego wielkim wysiłkiem. Spacery do św. Hanki stały - się wtedy niemożliwe. W 60 latach kiedy czuł, że zbliża się już koniec jego życia, sprzedał swoją willę Związkowi Zawodowemu Gospodarki Komunalnej w Warszawie. Zastrzegł sobie u nowych właścicieli willi dożywotnio pokój. W czasie rozbudowy domu wczasowego - na bazie jego willi, mieszkał u naszych rodziców (Zbudowany dom obecnie nazywa się: „Dom wczasowy pod Danielkami”). Po zakończeniu rozbudowy domu wczasowego, lekarz Bronisław de Lorme przeprowadził się do swojego pokoju. Moi Rodzice mieli wstęp do niego o każdej porze dnia, więc odwiedzali go codziennie, tyle razy ile razy była taka potrzeba. Opiekując się nim, odwdzięczali mu się, za Jego wielką troskę o naszą rodzinę. Za jego dobroć, przyjaźń, życzliwość i leczenie całej naszej rodziny w okresie kiedy był zdrowy. Ja i moje rodzeństwo w 50 latach, kolejno opuszczaliśmy dom rodzinny. Najpierw była szkoła, następnie praca. Rodziców i lekarza Bronisława de Lorme - odwiedzaliśmy - w miarę naszych możliwości. Spotkania z nim były zawsze bardzo serdeczne. Cieszyliśmy się wzajemnie każdym naszym spotkaniem. Przypominaliśmy sobie z naszego dzieciństwa i wczesnej młodości - wspólne przeżycia z nim i jego rodziną - na Furmańcu.

Do końca życia był sprawny psychicznie i miał dobrą pamięć.Na jednym ze spotkań powiedział nam: „ Bardzo bym chciał obudzić się za 100 lat i zobaczyć co ludzie nowego wynaleźli i jak się ludziom żyje?” (Szkoda, że Jego marzenie nie może się spełnić). Z fizyczną kondycją lekarza Bronisława de Lorme, nie było dobrze do końca życia.

Pragnę jeszcze czytelnikom powiedzieć, że: Pan de Lorme z wielkim szacunkiem odnosił się do ludzi. Nigdy nikomu nie dał odczuć, że jest ważniejszy, niż np. rolnicy – żyjący w jego otoczeniu. Szanował ludzi na wsi, doceniał ich ciężką prace na roli, był dla nich pełen uznania. Leczył ich z wielkim poświęceniem kiedy chorowali. Za tą jego życzliwość, ludzie bardzo go cenili i szanowali. Zostawił po sobie, bardzo miłe wspomnienia.

Mieszkańcy Orawy, przyjmowali od lekarza Bronisława de Lorme różne cenne dla nich rady. Ważne były dla ludzi Jego rady w sprawach, profilaktyki zdrowotnej. Ostrzegał palaczy przed zgubnymi skutkami palenia w przyszłości. Ten szlachetny człowiek - bardzo kochał też zwierzęta. Zwracał ludziom uwagę, gdy widział, że ich zwierzęta cierpią z różnych powodów. Litował się nad pieskami , które gospodarze trzymali na łańcuchach i nie zwalniali z łańcuchów na noc. Ubolewał nad krowami uwiązanymi na łańcuchach w polu w czasie upałów. Szkoda mu było koni, które wykonywały ciężką pracę w polu na upałach, lub gdy ciągnęły wozy wyładowane płodami rolnymi, albo drewnem z lasu - ponad ich siły. Prosił ludzi aby szanowali te szlachetne zwierzęta i nie zapominali, że one podobnie jak ludzie, czują ból, zmęczenie, upał, głód, pragnienie. Prosił aby wczuwali się w sytuację zwierząt, które im wiernie służą.

Lekarz Bronisław de Lorme swoje zwierzęta kochał i bardzo o wszystkie dbał. Swoim postępowaniem ze zwierzętami, dawał przykład ludziom w otoczeniu. Ludzie na Orawie darzyli go wielkim zaufaniem i często prosili go o różne rady. Czasami w udzielaniu rad był dowcipny. Oto przykład. Pewna kobieta prosiła go o radę bo jej syn był bardzo nieposłuszny. Po wysłuchaniu jej relacji powiedział jej:„ Nie urodzi wrona sokoła”.

Był człowiekiem bardzo skromnym. Świadczy o tym m.in. to, że nie życzył sobie pomnika na swoim grobie. Powiedział nam o tym na jednym ze spotkań u naszych Rodziców parę lat przed swoją śmiercią. Uważał, że pomnik wyraża pychę ludzką a umarłemu nic nie daje. Prosił naszego tatę, aby zrobił mu brzozowy krzyż na jego grobie - gdy umrze. Lubił brzozy za swojego życia. Mówił nam, że brzozy koją zdenerwowanie i łagodzą ból. Bolącą część ciała trzeba przytulać do brzozy a ona uleczy to miejsce.

A oto już ostatnie chwile życia Pana de Lorme.

Odwiedziliśmy Pana de Lorme (z moim mężem – Henrykiem Nowickim ), dwa tygodnie przed Jego śmiercią w jego pokoiku w Domu Wczasowym. Nie wstawał już z łóżka. Widzieliśmy, że jest już bardzo słaby. Proponowaliśmy mu leczenie w szpitalu. On jednak na to nie wyraził zgody. Powiedział nam, że nasi rodzice dobrze się nim opiekują. Przychodzą na każde jego wezwanie i to mu wystarcza. Jeżeli dane mu jest już umierać, to chce umrzeć przy swoich życzliwych mu ludziach a nie w szpitalu.

Byliśmy zmuszeni uszanować to jego życzenie. Przyjechaliśmy do Rodziców po dwóch tygodniach. Nasz kochany przyjaciel już nie żył. Mieszkaliśmy wtedy w Witowie na Podhalu. Telefony były rzadkością. Nasi Rodzice nie powiadomili nas o jego śmierci. Pana de Lorme pochowano na cmentarzu w Orawce przy jego małżonce. Było to w 1968 r.Nasz Tata spełnił jego życzenie i zrobił im na grobie krzyż z brzozy. Nasza rodzina oraz rodzina Państwa Krzewskich - opiekowała się cały czas wspólnym grobem – Państwa de Lorme. Parę lat temu wnuk Państwa de Lorme - Andrzej, który nadal mieszka w Szwajcarii - zlecił zrobienie marmurowego nagrobka, na grobie swoich Dziadków. Mimo, że postąpił wbrew woli swojego ukochanego Dziadziusia - zrobił dobrze. Dzięki trwałemu nagrobkowi, ich grób przetrwa wieki w Orawce a na to sobie zasłużyli. Niechaj szlachetność lekarza Bronisława de Lorme – jego dobroć, uczciwość, sprawiedliwość, bezinteresowność, życzliwoś dla ludzi - ciągle owocuje. Niechaj społeczeństwo na Orawie i nie tylko - na jego postępowaniu się wzoruje. Pokój Jego duszy!