Radosław Nowak
Na święta o
doktorze Żebraku
Znajomi ze Stowarzyszenia Kulturowy Gościniec,
z którym mój dziadek Jerzy Żebrak związany jest bardzo szczególne,
poprosili mnie, abym przybliżył jego postać. Jednak nie jest to
wcale takie łatwe! Okazuje się, że nawet jako wnuk niewiele wiem o
znanym pediatrze, jego publikacjach i osiągnięciach medycznych.
Konieczne było połączenie sił z moim bratem Darkiem oraz naszym
przyjacielem z dzieciństwa, wieloletnim pacjentem dziadka Hubertem
Kaminiarczykiem.
dr Jerzy Żebrak na terenie
Instytutu - foto P.Kolecki |
Kiedyś podczas jednego z
rodzinnych obiadów, usłyszałem że dziadek będzie Świętym
Mikołajem w „Instytucie”. Pomysł bardzo mi się
spodobał, szczególnie przez to, że poza czerwonym płaszczem
nie potrzeba zbyt dużo rekwizytów, przecież ten najważniejszy,
najbardziej testowany przez dzieci - biała broda, jest
oryginalny! Chciałbym w tym przedświątecznym tekście
przedstawić dziadka takim jakim go znam.
Moje wyobrażenie to seria luźnych
skojarzeń: kolekcja drewnianych stylowych fajek, bujany fotel i
zdezorganizowany gabinet, w którym „Jurek może wszystko
znaleźć”, jak twierdzi babcia. Odkąd pamiętam, spotykamy
się całą rodziną na niedzielnych obiadach, które z jednej
strony są doskonałą okazją do rozmowy i usłyszenia ciekawych
historii, a z drugiej celebracją tradycji i lekcją etykiety. Każdy
ma swoją nienazwaną, wypracowaną rolę. Dziadek zajmuje się
winem, które zawsze nalewa podkręcając butelkę, mimo wszelkich
starań roniąc kilka kropelek na stół. Rozmowy przy stole często
wiążą sie z pytaniami na nurtujące nas tematy. Dziadek
opowiada niezwykle ciekawie, wciąż przytaczając nowe fakty,
nazwiska, których dotąd nie słyszeliśmy, powodując kolejną
lawinę pytań. Zwykle cykl ten powtarza się, dopóki nasza
ciekawość nie zostanie zaspokojona. Na zakończenie dziadek
proponuje kawę, którą zawsze przygotowuje osobiście. |
Rzadko rozmawiamy o chorobach płuc.
Dziadek oddzielił pracę w szpitalu od życia rodzinnego.
Jednak praca , gdzie widok umierającego dziecka jest częsty,
nie może pozostać bez wpływu na życie prywatne. Oznakami
gorszego dnia w pracy były krótkie rozmowy mamy z córkami, w
których mama (moja babcia) tłumaczyła wymownie, że
„tata miał ciężki dyżur”.
Mój brat Darek wspomina:
Na dziadku zawsze spoczywa obowiązek
opieki medycznej nad rodziną. Przy jakiejkolwiek chorobie,
przeziębieniu, pod surowym i
troskliwym okiem babci, dziadek z uśmiechem przeprowadza
rutynowe badanie. Jako małe dziecko zawsze miałem cichą
nadzieję, że coś w moich płucach usłyszy.
Wynikało to raczej z ciekawości, ale na moje szczęście
nigdy się to dziadkowi nie udało. |
Z żoną Krystyną przed Akademią
Medyczną -Wrocław.
foto z domowego archiwum. |
Wiedzieliśmy o tym, że
dziadek, który walczy z chorobami płuc jednocześnie sam pali
papierosy. Była to dla nas rażąca niekonsekwencja. Wpajanie
nam przez dorosłych szkodliwości palenia najbardziej dotykało
dziadka. Przeżywaliśmy okres, w którym priorytetem stało się
oduczenie go tego paskudnego nałogu. Właściwie to nasze działania
ograniczały się do próby przyłapania na gorącym uczynku, która
miała skończyć się „rozmową wychowawczą”.
Kampania była bardzo aktywna i skuteczna, nie omieszkaliśmy
edukować dziadka za każdym razem gdy nadarzała się taka
okazja.
Pierwsza książka dziadka była
dla mnie miłym zaskoczeniem,
chociaż wcześniej czuło się, że szykuje się coś niezwykłego.
Dowiedzieliśmy się o tym przez telefon od babci, która jak
zwykle przy rzeczach ogólnie wiadomych powiedziała, że jest
to „tajemnica”. Wiedziałem o poprzednich
publikacjach, ale zawsze były one związane z medycyną. Tym
razem miały się ukazać opowiadania o własnych doświadczeniach.
Byłem bardzo ciekawy, czy znam niektóre historie. Książka
„Wspomnienia z czasów zaprzeszłych i przeszłych”
była bardzo łatwa w czytaniu. Nie wiem czy to przez moją
ciekawość, dobre pióro, czy też znajomość autora. Pewnie
wszystko po trochu. O ukazaniu się drugiej książki -
„Zadziwienia”, jak dobrze pamiętam poinformował
nas dziadek najzwyczajniej mówiąc, że prezentacja książki,
którą właśnie wydaje będzie za trzy tygodnie. Książkę
przeczytałem jednym tchem i podobała mi się nawet bardziej niż
ta pierwsza. Zapytałem później dziadka kiedy pojawią się
dalsze części, a odpowiedź „Ale o czym ja będę pisał?”
uznałem za niesatysfakcjonującą. |
Nasze opowiadanie byłoby niepełne
bez bardzo wartościowego opisu osoby, która spędziła z
doktorem Jerzym Żebrakiem dużo czasu. Tak o dziadku pisze
Hubert Kaminiarczyk:
Kiedy w wieku 4 lat rodzice
wyruszyli ze mną w podróż w środku nocy, nie wiedziałem dokąd
ani w jakim celu jedziemy. Właściwie chyba nawet się wtedy
nad tym nie zastanawiałem. Po prostu jechaliśmy samochodem.
Pewnie myślałem, że jedziemy do babci albo w jakieś inne
znane mi miejsce. Po wielu godzinach jazdy zorientowałem się,
że nie jestem ani w znanym mi miejscu ani co gorsza w pobliżu
domu. Z Ziemi Lubuskiej zawędrowaliśmy do Rabki. Wtedy właśnie
po raz pierwszy spotkałem Doktora. Było to w 1987 roku a ja byłem
przedszkolakiem, więc moje wspomnienia są trochę zamglone,
ale postaram się oddać to jak najlepiej. Nie wiedziałem gdzie
jestem ani tym bardziej po co, ale obserwując rodziców, miałem
poczucie, że zostawiają mnie w dobrych rękach. Pamiętam, że
trafiłem do gabinetu Doktora i chyba unosiła się tam chmura
dymu z fajki lub papierosa. Doktor przywitał mnie i zrobił na
mnie przyjacielskie wrażenie. Zupełnie jakby był moim
dziadkiem. Podał mi tacę z ciastkami i poczęstował mnie,
pozwalając mi wybrać to co najbardziej lubię. Bez wahania sięgnąłem
po eklerkę. Po latach dowiedziałem się, że było to celowe
działanie Doktora i że obserwując jak sięgam po ciastko,
dostrzegł jakieś istotne medycznie elementy. W końcu miałem
zostać jego pacjentem.
Takich pacjentów jak ja Doktor
miał pod opieką bardzo wielu. Jedni w lepszej, inni w gorszej
formie. O każdego z nas Doktor walczył jak o własne dziecko.
Jego praca z nami na pewno daleko wykraczała poza zwykłe
zawodowe obowiązki lekarza. Doktor zawsze traktował nas poważnie.
Nie było ważne, że ktoś był od Doktora o 40 lat młodszy i
był dzieckiem. Kiedy ktokolwiek z nas miał jakiś problem,
zawsze bez wahania szukaliśmy pomocy u Doktora, bo wiedzieliśmy,
że potraktuje nas poważnie i pomoże w każdej sprawie. To
chyba były ciężkie czasy. Pamiętam, że często chodziliśmy
pieszo na badania do innych pawilonów Instytutu. Czasem jeździliśmy
dużym Fiatem - instytutową karetką. A czasem nie było ani sił,
żeby maszerować, ani karetki pod ręką. Wtedy Doktor brał
nas półprzytomnych na ręce i niósł o własnych siłach
kilkaset metrów. Pewnie było to dość męczące w górzystym
terenie. A na pytanie "dlaczego pan tak panie doktorze
sapie" odpowiadał dzieciom - bo ja jestem homo sapiens.
Sylwester w Instytucie - Jerzy Żebrak ze swoimi
pacjentami. |
Doktor ciężko z nami pracował,
organizował pomoc zza granicy, leczył nas najlepiej jak to było
możliwe i walczył o każdego z nas. Pewnie było to trudne,
ale nie dawał tego po sobie poznać. Organizował nam Mikołajki,
puszczał fajerwerki i zabierał do Kawiarni Zdrojowej. Na przykład
1 kwietnia 1992 - dostaliśmy wtedy lody i Coca-Colę. Trójka z
nas została wtedy mianowana przez Doktora sponsorami imprezy,
choć kto jak kto, ale na pewno to nie my sponsorowaliśmy przyjęcie
:) Do dziś pamiętam jak wtedy ruszyliśmy do Zdrojowej marszem
za Doktorem. Było to naprawdę bardzo uroczyste dla nas.
Doktor nigdy nie należał do
lekarzy pracujących zza biurka bez kontaktu z pacjentem. Jak
dziecko przechodziło jakiś bolesny zabieg w dyżurce pielęgniarek,
to Doktor często tam był i rozmawiał z nami. A jak ktoś płakał,
że go boli to Doktor nie mówił, że trzeba wytrzymać, tylko
całkiem serio zastanawiał się czy ten ból na pewno jest
konieczny albo jak go złagodzić. W pawilonie VI byliśmy
podzieleni na 3 grupy. Na 2 piętrze były niemowlaki, na 1
przedszkolaki, a na parterze grupa szkolna. Doktor przygarnął
mnie do grupy szkolnej jak miałem 6 lat i czułem się super
wyróżniony!
Mimo naszych starań, niemożliwym jest dokładne ujecie barwnej postaci dziadka oraz wszystkich ciekawych sytuacji z nim związanych. Mamy jednak nadzieję, że ten tekst był przyjemną lekturą i pozostawi po sobie obraz osoby, która mimo bardzo absorbującej pracy jest wspaniałym dziadkiem i przyjacielem.
|
Przypadek, czyli coś, co wydaje
się niby takie nieznaczne, może wiele zdziałać. W książkach
dziadka, pojawia się on jako powód znalezienia
się młodego lekarza w Rabce. Kilka lat temu mógłbym nie
uwierzyć, ale teraz wydaje mi się, że dotyka mnie w równej
mierze.
W naszym archiwum znajdą Państwo
::: artykuł z prezentacji
książki J.Żebraka "Zadziwienia" |
|